Szkoła (prze)życia - wstępniak do newslettera Artura Kurasińskiego
Starsza córka raz już musiała zmienić szkołę z powodu problemów z agresywnym kolegą w klasie. Nie udało się przekonać szkoły ani dyrektorki, że dziecko ma destrukcyjny wpływ na klasę. Traktowaliśmy tę decyzję jak swoją porażkę ale postawiliśmy dobra swojego dziecka na pierwszym miejscu.
W kolejnej szkole okazuje się, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę – co prawda nie ma jednego agresora ale niestety rodzice większości dzieci nie są zainteresowani pojawianiem się na wywiadówkach, uczestniczeniem ich dzieci w specjalnych lekcjach z psychologiem. W klasie dzieci robią co chcą, nauczyciele nie potrafią zdyscyplinować swoich podopiecznych.
Jako rodzice chcieliśmy bardzo żeby córka uczyła się w publicznej szkole ponieważ nie chcieliśmy jej wychowywać w cieplarnianych warunkach, wśród innych dzieci bogatszych Polaków. Szkoła publiczna miała dać kontakt z normalnym światem i zahartować. Okazała się patologią i szkołą w której żeby się uczyć trzeba to robić poza klasą.
Niestety wszystko wskazuje na to, że jednak złamiemy się po raz kolejny i poślemy córkę do szkoły prywatnej. Nie dlatego, że chcemy z niej zrobić “mózgowca” tylko żeby szkołę podstawową nie wspominało jako koszmaru. I żeby w końcu czegoś się nauczyła poza tekstem “Roty” i tym, że “umieranie za ojczyznę to obowiązek każdego Polaka”.
Szukałem informacji co takiego stało się w państwowych szkołach, że ich stan jest katastrofalny. Znalazłem najnowszy ranking podstawówek i załamałem się.
W czołówce rankingu królują szkoły prywatne i społeczne. Pierwsza państwowa szkoła znalazła się dopiero na 27. miejscu, w pierwszej pięćdziesiątce znajduje się ich ledwie pięć. Najsłabsze różnego rodzaju niepubliczne szkoły (katolickie, społeczne itp.) zajmują miejsca mniej więcej w połowie drugiej setki. A później – aż do ostatniej, 306. pozycji – królują szkoły państwowe czy, precyzyjniej, gminne.
Kolejne reformy po prostu zabiły resztkę normalności w szkołach. A ostatnia “dereforma” PiSu ostatecznie wbiła gwóźdź do trumny. Obecnie to już nawet nie same niskie pensja nauczycieli ale także stosunek rodziców oraz dzieci do samej instytucji szkoły i osób w niej uczących jest fatalny.
Zawód nauczyciela nie jest ani traktowany jako prestiżowy ani poważany. Ludzie pracujący w szkołach są poniżani, wymaga się od nich tego czego dzieci nie są uczone w domach a przy okazji zwala winę za wszystko.
Efekt jest oczywisty – z zawodu i szkół uciekają ci, którym się coś jeszcze chce. Selekcja negatywna prowadzi do sytuacji w której gorsi nauczyciele nie będą umieli realizować programu więc przerzucać będą jego wykonywanie na dzieci i rodziców.
Wzrost prac domowych i treści, które nie są realizowane na lekcjach jest niepokojący. Dzieci zamieniają się w automaty: po lekcjach szybki powrót do domu, odrabianie lekcji do późna i spanie. A rano znowu szkoła i późny powrót (zajęcia w szkołach z uwagi na “dereformę” i brak kadry nauczycielskiej są rozciągane na 6-8 godzin).
Jesteśmy świadkami i uczestnikami największej przemiany po 1989 roku – trwa zamykanie i betonowania różnic między biednymi i bogatymi. Efektem będzie Polska w której jedne dzieci będą kończyły szkołę publiczną z zerową wiedzą i zainteresowanie światem, marzące tylko o prostych rozrywkach.
Ci drudzy z kapitałem kulturowym i większym portfelem będą uczył się w małych grupach a na koniec kontynuowały naukę na prestiżowych uniwersytetach za granicą. To będzie oczywiście mniejszość.
I tak finałowo powstanie przepaść między pokoleniem, które nie tyle co nie będzie się ze sobą spotykało co po prostu zupełnie nie będzie w stanie się ze sobą porozumieć.
Poczekajmy 10-15 lat i zobaczymy jak głosują i czego chcą ludzie, którzy od małego byli straszeni, posłuszeństwo wymuszano krzykiem a autorytet budowano na przemocy.
Ja się już boję.