Tylko niewielka część pierwotnej energii elektrycznej zostaje rozładowana w miejscu uderzenia pioruna w ziemię
Tylko niewielka część pierwotnej energii elektrycznej zostaje rozładowana w miejscu uderzenia pioruna w ziemię, ale i to wystarczy dla wywołania grozy nieporównywalnej, i dziś, i w neolicie, z dużym drapieżnikiem czy, dajmy na to, z powodzią.
A to przecież tylko efekt kropli wody i drobinek lodu, które przy silnym wietrze trą mocno o siebie.
Kult pioruna trwa zapewne dłużej niż od epoki kamienia gładzonego. Przejęli go później Celtowie i ich druidzi, których w Anglii traktuje się dużo poważniej, niż na Kontynencie. Do tego stopnia, że druidyzm oficjalnie uznano tam niedawno za religię. Komisja Charytatywna Anglii i Walii przyznała ten status Sieci Druidów ponieważ (…) Druidyzm to spójny i poważny system wierzeń, który oferuje korzystną strukturę etyczną.
Wierni Sieci Druidów nie żartują. Niektórzy z nich, jak kilka tysięcy lat temu, noszą jako ochronne amulety małe, kamienne siekierki zawieszone na szyi. Od czasów neolitu składano w grobowcach tak miniaturowe, jak i duże kamienne siekiery ewidentnie uznając ich funkcje ochronne, ale i wotywne. Zachęcanych przez druidów do walki Brytów Rzymianie obawiali się szczególnie. Nietrudno zrozumieć więc ich wrogość wobec druidów i ich praktyk. Niejasne są szczegóły wierzeń Brytów związane z piorunem i kamienną siekierą. Jasne za to jest, iż w wielu kulturach europejskich siekiera była kojarzona z piorunem (choćby niemieckie „Donnerkeil”), czy to w związku z gwałtownością ruchu, czy też z rozłupującym efektem działania, czy może ze względu na fenomen ognia niezaprzeczalnie związany z kamieniem, a raczej krzemieniem.
Chodziłem niedawno kontemplując sobie neolityczne kręgi w Avebury, tysiąckrotnie bardziej mistycznym miejscu, niż pobliskie Stonehenge. Pogoda się powoli pogarszała, ale to w Anglii nic nadzwyczajnego. Kiedy około godziny czternastej chmury zmieniły dekorację w zupełny nokturn, bynajmniej nie taki jak u Johna Fieldsa zostałem sam pod wielkim głazem chroniąc się przed ulewą.
Jak się okazało – nie sam, bowiem w wąskiej wnęce przytuliła się do mnie pewna drżąca, wystraszona, nie wiem, Bleue de Maine, a może młody Wiltshire Horn? Tak, czy inaczej, gdy tuż obok walnęła ta neolityczna siekiera z kropli i lodu, owca zwiała zostawiwszy przy moim plecaku parę kropel, a mnie zmroziło na dłuższą chwilę (a może i odwrotnie).
Teraz już czułem się w pełnie wytłumaczony z tego, że za chwilę miałem wchłonąć duszkiem dwie pinty świetnego Arkell’s Bitter, baranich kiełbasek nie wspominając.
Wieczorem czekało na mnie tutejsze, wytwarzane w Wiltshire musujące rosé. Trzeba lubić rosé i specyficzne, północne cuvée, aby docenić ten angielski specjał. A’Beckett’s Vineyard Cuvée Victoria Rosé, 2009, powstałe z Seyval Blanc i Pinot Noir jest produkowane tradycyjną metodą szampańską.
Pełna paleta, od truskawki po brioszkę i wanilię, nawet odrobina kwasu. Dobrze współgra z lekką sałatką, a nawet świeżym kozim serem. Najlepiej z latem stulecia, choć i w tym wypadku daleko mu do siekierki.
Kilkanaście funtów to – jak na nieoczekiwane lato w Anglii – przyzwoicie. Warto wpaść do rodziny Langham prowadzącej tę winnicę od kilkunastu lat. Wina przednie, a i cydr doskonały. Anglicy zdecydowanie wolą myśleć, że pito go tu jeszcze w późnym neolicie, w przeciwieństwie do ścieżki normandzkiej. Cheers!