Szefie! Chyba dobrze wiesz, że cztery to nie sześć
Praca z przemysłem motoryzacyjnym zawsze obfitowała w niespodziewane i nieplanowane zwroty akcji. Od samego początku funkcjonowania (początek lat 90tych) moja firma „Ciszewski Public Relations” miała takich klientów. Brało się to chyba również z tego, że ja osobiście bardzo lubiłem samochody i generalnie „całe miasto” o tym wiedziało.
Od jednego z globalnych koncernów motoryzacyjnych, otrzymaliśmy bardzo duże zlecenie na wprowadzenie nowego modelu samochodu; to w ramach ogólnoświatowej premiery. Łatwo sobie wyobrazić, że koncern ten, w skali globalnej, podchodził do tego zadania bardzo poważnie. Dla wszystkich agencji pracujących w Polsce przy tym projekcie zorganizowano wyjazd do Berlina. Na miejscu okazało się, że do stolicy Niemiec przyjechały agentury z całej Europy. Tam zrobiono kilka prezentacji, które generalnie traktowały o charakterze działań promocyjno-reklamowych jakie będą podejmowane na rzecz tego auta.
Przedstawicielka klienta poprosiła nas byśmy do naszego zespołu roboczego dołączyli jednego ze znanych w owym czasie dziennikarza motoryzacyjnego, aby to właśnie on zajął się pisaniem różnych komunikatów i wsparł nas swoim doświadczeniem. Zgodziłem się na to choć akurat to raczej my moglibyśmy obdarzyć go naszym doświadczeniem i talentami pisarskimi – ale OK, wzięliśmy się ostro do roboty.
W ramach takiego planowania podstawowym elementem jest ilość aut jakie będą dostępne w naszym parku maszynowym. Pierwotnie dostaliśmy informację, że aut będzie sześć; zatem pod sześć samochodów został stworzony scenariusz eventu. Do Polski, przyjechała z Niemiec lora na której stało pięć aut; trochę się zmartwiliśmy, ale mówimy sobie – dobra, mimo tego damy radę. Gdzieś w centrum Warszawy kierowca zaczął delikatnie sprowadzać z ciężarówki auta na polski asfalt. Czyli wykonywał normalne dla siebie czynności.
Jeden z postawionych wozów przejął ów dziennikarz. Odpalił silnik, wrzucił jedynkę i skręcił. W tym momencie głośny huk, wielkie bum. Z pięciu samochodów nasza flota zredukowała się do czterech. Nasz dzielny „dżurnalista”, (którego znakiem rozpoznawczym były długie pióra oraz rękawiczki „całuski”, zakładane na czas prowadzenia wozu), dostał solidnego strzała prosto w bok wozu. Nie sprawdził przedpola i komuś, niespodziewanie zajechał drogę. Nowe auto, przejechało po polskiej ziemi nie więcej niż dziesięć metrów i jak to się mówi slangowo „zostało odpisane z parku maszynowego”
Gdy złożyliśmy stosowny meldunek przedstawicielce klienta, ta popłakała się. W sumie jej kariera zależała od tego launchu. Ostro musieliśmy przerobić scenariusze, trasy i mnóstwo logistyki. Do tego kalendarze przydzielania poszczególnym dziennikarzom aut na jazdę testową. Ponieważ była to bardzo głośna premiera, duże ciśnienie wywierano na mnie i mój zespół. Zawsze tak jest, że w ramach realizacji danego eventu, należy również obsługiwać: nerwy, strach, ambicję, niewiedzę, a czasami również, skrajną niekompetencję osoby kontaktowej od strony klienta.
Finalnie konferencja, pokazy, jazdy testowe udały się. Chyba nikt nie zauważył, że jest za mało o dwa auta. Choć cztery to nie sześć.
Więcej:
Szefie! Lepiej pomyśl ciepło i optymistycznie o Twitterze oraz Linkedin!
Comments
