30 urodziny Gazety Wyborczej
30 urodziny Gazety Wyborczej
30 lat temu pracowałem jako redaktor techniczny w redakcji dziennika „Rzeczpospolita”. Dokładnie tego dnia miałem dyżur w „Domu Słowa Polskiego”. Polegał on na tym, że przychodziłem do drukarni późnym popołudniem i byłem odpowiedzialny za prawidłowe złożenie kilku kolumn – głównie sportowych, czasami warszawskich. W tamtych czasach nie było składu komputerowego, gazety robiło się w ołowiu. Od czasu do czasu musiałem lecieć z gotowymi szczotkami do pomieszczeń cenzury gdzie w oparach dymu tytoniowego, siedzieli smutne kobiety i mężczyźni zaznaczający czerwonym ołówkiem co należy wywalić z jutrzejszego wydania, bo owa fraza, zdanie, akapit czy też artykuł godzi we władzę ludową.
Była to bardzo ciężka praca, kończyła około czwartej, piątej rano. Wszechogarniający smród gotującego się ołowiu. W specjalnych maszynach (linotypach) wytapiane były czcionki w innych tytuły, spacje i różne drobnostki, które składały się na wydrukowaną gazetę.
Któregoś dnia, niedaleko naszego redakcyjnego boksu nagle zainstalowała się nowa, nikomu nie znana redakcja, która kompletowała zespół do pracy w drukarni. Oczywiście zainteresowaliśmy się co to może być i kto to może być ?
Okazało, że nazywa się „Gazeta Wyborcza”, nowy dziennik, za zgodą ówczesnych władz powołany do „obsługi” od strony opozycyjnej, zbliżających się wyborów parlamentarnych. Nadszedł dzień gdy wydrukowano pierwszy numer Gazety Wyborczej. Tak się złożyło, że miałem nocny dyżur w „Domu Słowa Polskiego”.
Nie pamiętam teraz która to była dokładnie godzina. Jakaś trzecia, czwarta nad ranem. Usłyszeliśmy krzyki radości, oklaski dochodzące z okolic boxu GW. Ludzie ta, stojący, pamiętam, że z pewnością była tam Helena Łuczywo, Adam Michnik, Julek Rawicz i wiele innych osób, pracujących później w Wyborczej, ściskali się i cieszyli, że spełniło się ich marzenie.
Gdy sytuacja nieco się uspokoiła i gdy dotarło do nas to pierwsze, historyczne wydanie „Gazety Wyborczej” zaczęliśmy jeszcze w drukarni je czytać. Filozofia dziennikarska, układ, treść, styl, dosłownie wszystko w gazecie było inne niż to do czego byliśmy w naszej pracy przyzwyczajeni.
Gdy zapoznałem się z artykułami, pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy – to kontrrewolucja, zaraz do Domu Słowa Polskiego wjedzie ZOMO i nie patrząc na nic wszystkich nas centralnie rozpieprzą, bo przecież niemożliwością jest aby takie rzeczy były jawnie i zgodnie z obowiązującym prawem drukowane.
Gazeta Wyborcza, następnego dnia pojawiła się kioskach „Ruchu” je niewiele później zacząłem pracować w dziale sportowym „GW”. Wtedy redakcja mieściła się w żłobku, (to też byłą chyba ul. Czerska) był jeden komputer do pisania, a Kolegia Redakcyjne na ogół pod przewodnictwem Heleny odbywały się w piaskownicy w ogródku. Na ogół podczas tych spotkań wszyscy ze wszystkim się kłócili o idee, wartości, obowiązki wobec społeczeństwa i czytelników.
Pracowałem w Gazecie do początku lat od chyba końcówki lat dziewięćdziesiątych, a może początku dwu tysięcznych. Dla mnie, był to fantastyczny czas zawodowy, którego wtedy nie zamieniłbym na nic innego. Poznałem wielu wspaniałych ludzi – teraz to przyjaciele, koleżanki koledzy. Do dziś śmiejemy się z historycznych historyjek jakie zaliczyliśmy w redakcji.
Dzisiejsza Gazeta Wyborcza jest kompletnie różna od tej sprzed trzydziestu lat. Nie zmienia to postaci rzeczy, że mogę życzyć Gazecie – Trzymaj się dalej !
Jerzy Ciszewski