Opublikowano badania na temat poziomu zadowolenia z życia w stolicy. Aż 90% procent warszawiaków cieszy się, że tu mieszka!
Właśnie minęło 6 lat odkąd zamieszkałem w Miasteczku Wilanów – nazywanym pieszczotliwie Lemingradem.
Mój okrągły jubileusz zbiegł się w czasie z opublikowaniem badań na temat poziomu zadowolenia z życia w stolicy. Około 90-ciu procent warszawiaków cieszy się, że właśnie tu mieszka. Badania rozbito również na poszczególne dzielnice, typy zadowolenia usługi, komunikacja, zdrowie, kultura) oraz na emocje i sentymenty.
Mój Wilanów wygrał w kategorii –przywiązanie do dzielnicy. Ponad 80% ankietowanych tęskni za swoją dzielnicą. Ja też. Tęsknię za Augustowem, rodzinnym domem przy alei kasztanowej, między lasami i jeziorami. Tęsknię za Berlinem, West Berlinem, młodzieńczą oazą kolorowego świata. Tęsknie za Wilanowem… albo cieszę się, że tu mieszkam. Nie chodzi o prestiż, bo w samej Warszawie jest co najmniej 100 bardziej prestiżowych adresów. Nie chodzi o modę, bo hitami są inne lokalizacje. Nie chodzi o inwestycję, bo dookoła jest jeszcze dużo terenów i budów. Ceny nie będą więc rosły tak jak w centrum.
Tęsknię za Wilanowem, bo tu wszystko można. Można żyć w dzielnicy bez banerów, reklam, szyldów i innych „atrybutów” domorosłego marketingu. Można żyć w porządku i harmonii. Można wyjść w kapciach do sklepu, na kawę, do przyjaciół w bloku obok. Można nie przeciskać się między samochodami na małych uliczkach. Można wysłać dziecko na rowerze do szkoły, bo zdecydowana większość kierowców przepuści rowerzystę. Z kinem i teatrem jest mały problem, ale można go błyskawicznie rozwiązać. Można.
Lubię Wilanów, bo jest tu energia nowej dzielnicy. Podobną przeżywałem 20 lat temu na Kabatach, gdy dojeżdżałem do domu jeszcze przez pole, po betonowych płytach zamiast drogi. Na Wilanowie było/jest prawie identycznie. Po chodnikach mkną setki wózków, bo tu rodzi się najwięcej dzieci w kraju. Obok budują się nowe apartamentowce. Najwięcej w Warszawie. 24 h na dobę biegają, jeżdżą lub ćwiczą amatorzy rekreacji. Obok Las Kabacki, jeziorko, Wisła, prom w Gassach. Znajomi, którzy zajrzą na wspólną wyprawę rowerową, mówią, że jest jak w kurorcie. No i Świątynia… cały czas w budowie, ale z mszami w podziemiach. Tylko tam można zobaczyć służącego do mszy głównego analityka albo prezesa banku czytającego liturgię. A już za chwilę wielkie uroczystości Święta Dziękczynienia. Święta ustanowionego i obchodzonego od 9 lat. Z procesją, władzami państwa i miasta, festynem i koncertami. Wszystkie datki będą przeznaczone na budowę Świątyni. Łącznie z ofiarami ze wszystkich parafii w kraju. Do tej pory budowa pochłonęła ponad 120 milionów, a chyba potrzeba jeszcze drugie tyle. Jeżeli ktoś dobrowolnie ma ochotę wesprzeć budowę, modlić się i poczuć wspólnotę, to jest ok. Tylko przyklasnąć, że takie cykliczne wydarzenie władze kościelne zorganizowały. To też swoisty marketing. Świątynia się buduje, handlowcy zwiększają obroty, deweloperzy sprzedaż mieszkań. Koniunktura się nakręca.
Według obiegowej opinii mieszkańcy Miasteczka Wilanów, to w większości przyjezdne korpoludki pracujące w Mordorze. Słoiki będące Lemingami, ogłupiane przez komercyjne media. Jakie trzeba mieć kompleksy, żeby taki kretynizm wymyślić? Autorzy tych bzdur zapewne pojawią się na procesji i przed samą Świątynią, by w duchu miłości bliźniego dziękować Opatrzności. Zapewne nikt z mieszkańców nie zwróci na nich uwagi, bo mają ważniejsze sprawy na głowie. Dlatego lubię tu mieszkać.