Widok z Dżisz. Tomasz Kaźmierowski o winie

Redakcja PR - 24.02.2017
159

Widok z Dżisz. Tomasz Kaźmierowski o winie

Niedaleko maronickiego Dzisz (Jish) w Galilei spotkałem libańskiego jezuitę. Mówił pięknym francuskim, znał się na winie niemal tak dobrze, jak na historii Lewantu, więc przedłużająca się rozmowa doprowadzała moich towarzyszy podróży do zrozumiałej irytacji.

Opowiadał mi jak to miejscowej, izraelskiej administracji tłumaczy, że Maronici mieszkali tu przed Arabami i Żydami; dziś, zresztą, Izrael jest coraz bardziej znośnym, a w rzadkich przebłyskach i przyjaznym państwem dla miejscowych chrześcijan. Od kilkunastu lat bywam na Bliskim Wschodzie, wgryzam się w jego historię i dzień dzisiejszy. Coraz mnie dziwią mnie egzotyczne na pierwszy rzut oka alianse i niezrozumiałe spięcia, w każdym razie te, do których dochodzi w związku z miejscowym kontekstem kulturowym, politycznym, religijnym czy etnicznym. Znacznie bardzie zaskakują mnie nierzadko bogate relacje ludzi z różnych stron rozlicznych, krzyżujących się barykad. Bywa, że motywacje niektórych z nich sięgają wręcz przedmahometańskich zaszłości. Tu, niby drobnostka – jezuita z Libanu pomaga Maronitom w Izraelu.

Sączący przy sąsiednich stolikach lemoniadę młodzi, sefardyjscy młodzieńcy marszczyli brwi i nadstawiali ucha, gdy w rysie historycznym wzmacnianym bazgrołami na serwetce libańsko-francuski wielbiciel Mauriaca zdążył wspomnieć cały chrześcijański Bliski Wschód, a nawet więcej. Przede wszystkim skupił się na przypomnieniu mi o niemal całkowicie chrześcijańskim, kulturalnym i bogatym Lewancie: terytoriach dzisiejszego Libanu, Izraela, Syrii i Jordanii, południu Azji Mniejszej i Egipcie. A przecież jeszcze i Armenia, i połowa dzisiejszego Iraku, Cyrenajka, Nubia, cała współczesna Tunezja, wreszcie odległe i rozłegłe afrykańskie Aksum. No, i język. Większość chrześcijańskiej ludności Palestyny i Syrii mówiła dialektami aramejskiego. Gdzieniegdzie mówi do dziś.

Tak, te rozległe tereny, najludniejsze w antycznym i wczesnośredniowiecznym świecie, z Egipcjanami, ludami semickimi, w tym Asyryjczyczykami i Fenicjanami oraz ich maronickimi następcami na czele, były w ogromnej większości chrześcijańskie, podobnie, oczywiście, jak napływowi Grecy, Rzymianie czy Ormianie. Krzyżowcy, przy całym skomplikowaniu ich motywacji, nie przybywali – wbrew hollywoodzkim i politycznie poprawnym stereotypom – na obce, arabskie terytorium; Lewant przestał być w większości chrześcijańską krainą dopiero około XI-XIII wieku.

Największą społecznością lewantyńskich chrześcijan są właśnie wspomniani wyżej Maronici, którzy lubią myśleć o sobie jako potomkach starożytnych Fenicjan, choć ich etniczne pochodzenie jest bardziej skomplikowane. Oprócz niekwestionowanego rdzenia fenickiego dzisiejsi Maronici są amalgamatem kilku przedarabskich ludów semickich i – w mniejszym stopniu – arabskich przybyszy. Kulturowo są jednak całkowicie odrębną grupą od sąsiadujących z nimi rozmaitych odłamów ludności islamskiej, a oprócz tradycji kościoła maronickiego i dawnych wpływów greckich istotnym elementem ich tożsamości jest niezaprzeczalna bliskość kultury francuskiej. Francja od XIX wieku do II połowy ubiegłego stulecia na poważnie opiekowała się tutejszymi chrześcijanami.

Od arabskiego najazdu w VII wieku nikt w Europie nie wiedział o Maronitach, pomimo utrzymania wcale nie tak rachitycznego ruchu pielgrzymów do Ziemii Świętej. Maronici, zepchnięci przez najeźdców, zamieszkiwali bowiem trudno dostępne górskie doliny. Pół tysiąca lat później, u progu XII wieku, zdumieni Krzyżowcy natknęli się na nich w górach Libanu.

Kiedy wyszliśmy na wzgórek przed jadłodajnią w Dżisz jezuita zmrużył oczy i popatrzył na malachitową, wręcz butelkową połać lasu Bir’am na północy. Powolnym ruchem otworzył skórzaną torbę, z której natychmiast zapachniało wilgotną chałwą i suszonymi rodzynkami. Usiedliśmy. Wyjął butelkę bez etykiety, zaproponował bym spróbował, podparł ręcę na biodrach i z miną bazyliszka czekał.

* Trochę zwietrzałe. – zamarudziłem. – Dalej, dalej – niecierpliwił się. – Lekko utlenione. – kontynuowałem. – Ale owoc… – zamruczałem. – No, dalej, – już tryumfował. – Tak, pełne, zrównoważone, dość potężne, bez ociężałości. – kapitulowałem z przyjemnością. – I klasycznie eleganckie, nieprawdaż? – dorzucił skromnie łącząc suche dłonie na piersiach.

* Skąd ten bordos u jezuity w Izraelu? – zapytałem.

Zamknąwszy obie flanki rozbijał moje centrum, gdzie tam! Już plądrował tabory…

– Bordosy rzadko dziś takie bywają. No, może u porządnych tradycjonlistów… – zawiesił głos, wyprostował się i wykonał swój coup de grâce – To Chateau Ksara, rocznik 1999! Tak. Powstaje o, tam, na północy, jakieś sześćdziesiąt kilometrów stąd. Do niedawna my, jezuici, je robiliśmy. Już od 1857, w klasztorze Tanail (Taanayeel). Z tej góry – wskazał na pobliską górę Meron – widać już południe Doliny Bekaa.

“Niech się rozweseli pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie!”. Trudno sobie wyobrazić, aby te słowa z Księgi

Izajasza nie dotyczyły dziesiątek takich zjawisk w historii Doliny Bekaa.

Położona między górskimi pasmami Libanu i Antylibanu dolina – właśnie tam bronili sie Maronici przed najazdami Arabów i Mongołów – była jednym z pierwszych miejsc na południe od Kaukazu gdzie uprawiano winorośl.

Wina z Byblos trafiały do Egiptu już w okresie Starego Państwa, około 2300 lat p.n.e., a te z Tyru i Sydonu miały najwyższą markę od Eufratu po Guadalkiwir. Pomimo inwazji i zmian panujących wino wytwarzano tu bez przerwy, nawet podczas panowania Mameluków i Ottomanów, choć głównie robili to chrześcijanie dla potrzeb własnych wspólnot. Tak właśnie zaczynali jezuici w Tanail w 1857-ym.

Dopiero panowanie Francuzów w okresie międzywojennym przyniosło i rozwój winiarstwa w Dolinie, i zmianę gustów – wtedy naprawdę narodziło się libańskie wino wytrawne. Od osiemdziesięciu lat Liban podlegał częstym, dramatycznym wstrząsom, których zarzewiem było pojawienie się w Libanie licznych obozów palestyńskich. Pomimo trwającej dwadzieścia lat dominacji syryjskiej winiarze libańscy, wciąż pozostający pod wielkim wpływem Francuzów, wytwarzali już bardzo porządne wina.

Suche lata i niebywała w Oriencie podaż wody, głównie z topniejących śniegów pasm Libanu i Antylibanu czynią z tej wysoko, bo średnio na 900 metrach n.p.m., położonej doliny wyjątkowe w całym regionie miejsce dla wytwórstwa wina. Przypomina ono w niektórych aspektach bardziej warunki wyżej położonych siedlisk Rodanu niż typowe, orientalne apelacje: Wzgórza Judzkie, Samson czy Negev. Nieco podobieństw do Doliny Bekaa można znaleźć w pobliskiej Galilei, jednak i ona jest niżej położona i suchsza. Coraz lepsze wino wytwarzane w należącym do jezuickiego klasztoru Tanail Chateau Ksara pozwalało mnichom finansować szeroką działalność dobroczynną i misyjną wychodzącą od dekad daleko poza Liban.

Chateau sprywatyzowano w 1973, jednak zarządzają nim dalej libańscy chrześcijanie, rodzina Chaoui, a blisko połowy pracowników stanowią okoliczni muzułmanie. Jezuici, zresztą w klasztorze pozostali, i znani są nie tylko z ciężkiej pracy dla syryjskich uchodzćów, ale i z przyklasztornych serów. Reputacja jezuitów z Tanail i fakt, że Ksara to duma całej Doliny powoduje, że na et mający siedzibę niedaleko Hezbollah nie zakłóca pracy winiarzy.

Od kilku lat pracują z nimi enolodzy z Prieuré- Lichine w Margaux, co zdaje się obiecywać jeszcze więcej finezji. Być może to kierunek przemyślany w zwiazku ze zmianami wokół. Rynki winiarskie Syrii i Libanu nie obiecują wzrostu i stabilności, za to Francja, Wielka Brytania i Skandynawia – owszem.

Z maronickiego Dżisz wróciłem do żydowskiego Safed (Tsfat), gdzie przez kilka kolejnych dni nie żałowałem sobie dobrych win galilejskich, jednak żadne z nich nie zbliżyło się do Musara, wina uznawanego za najlepsze w Libanie, a nawet Ksary. Dognały mnie tam też natrętne myśli o globalizacji; Gamla Cabernet Sauvignon było jak Kalifornia, a i Ksara coraz bliżej Garonny z gorącego lata.

Comments

comments

159
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...