Triathlon – moda XXI wieku. Sportowy wyczyn, czy marketingowe mistrzostwo?

Redakcja PR - 20.02.2017
211

Triathlon – moda XXI wieku. Sportowy wyczyn, czy marketingowe mistrzostwo?

Zawodowcy i amatorzy rywalizują o tytuły, medale, nagrody i prestiż, a działacze i organizatorzy reprezentujący dyscyplinę biją się o popularność. To ona jest miernikiem, za którym idą pieniądze. To koegzystencja, trudno nawet zgadnąć co pierwsze: moda, czy pasja, marketing, czy potrzeba. 

Dziś w czołówce wyścigu znalazł się triathlon. Choć powstał przed rokiem 2000, jest sportem-modą XXI wieku. To marketingowe cacko oddające ducha czasów, w których wszystko dzieje się szybko, ekstremalnie i z PR-owym przytupem. Z jakiej strony go nie analizować, można cmokać z zachwytu nad pomysłem i opakowaniem „produktu”. Zadbano o szczegóły potencjału promocyjnego i handlowego.

Początki sięgają przełomu XIX i XX, gdy we francuskim La Rochelle, organizowano zawody sportów łączonych. Eksperyment nie miał jednak ciągu dalszego i odszedł w zapomnienie. A pierwszy triathlon przypominający współczesne został zorganizowany 26 września 1974 roku w Kalifornii. Bo tak jak Anglia i Francja były kolebka sportów ery nowożytnej, tak w USA swoje korzenie ma wiele dyscypliny zwanych czasem na wyrost ekstremalnymi.

Prekursorzy ścigali się wokół Mission Bay w San Diego na dystansie 500 jardów (1 jard = 0,9144 metra) pływania, 5 mil ( 1 mila = 1609 m) wyścigu rowerowego oraz biegu na 6 mil. To miało być urozmaicenie treningów ogólnorozwojowych. Ani dystans, ani okoliczności nie nadawały się jednak na marketingowe story i tu objawił się geniusz zaklęty w tej dyscyplinie. Na mit założycielski wybrała sobie bowiem 4 lata późniejszą historię z Hawajów. Co już samo w sobie brzmi egzotycznie i ekscytująco.

Na amerykańskich wyspach wulkanicznych pośrodku Pacyfiku, w jednym z plażowych barów, zawodami w trzech konkurencjach kolejno, postanowiono rozstrzygnąć spór, która z nich jest najtrudniejsza. Czy 4 km pływania na Waikiki Rough, a może 180 kilometrowy wyścig kolarski na O’ahu, czy też maraton (42 km 195 m) w Honolulu. 18 lutego 1978 John Colins przeszedł od sporu do czyny i zorganizował wyścig, który wygrał Gordon Haller. Łączoną trasę pokonał w 11 godzin 46 minut i 36 sekund. Dla porównania dziś najlepszy wynik na tym dystansie wynosi 7:35:39. Rekordzista Jana Frodeno na rowerze jechał 180 km z niewyobrażalna średnia prędkością prawie 45 k/h, a maraton przebiegł w 2:40:35.

Już rok później na stracie pojawiła się pierwsza kobieta – Lyb Lamaire. Zwycięzca z 1978 roku otrzymał tytuł Ironmana i takim jest obdarzany do dziś każdy, kto kończy zawody. O wbiegnięciu w szpalerze wiwatujących kibiców na wyłożony wykładziną finiszowy podest i usłyszeniu „You are Ironman” marzy każdy kto zadurzy się w triathlonie. Jak opisują to pasjonaci „ciary idą po plecach i choć zmęczony jesteś niemiłosiernie biegniesz ostatnie metry maratonu jak na skrzydłach”. No chyba, że tocząc walkę na rasie sięgnąłeś do kresu wytrzymałości. Wtedy efekt może być taki jak w legendarnym finiszu Sian Welch i Wendy Ingraham w Kona w 1997 rok. Film łatwo znaleźć na YouTube, ale polecam go tylko osobom o mocnych nerwach. Pod paniami walczącymi o zwycięstwo nogi uginają się co kilkanaście kroków. Padają, wstają półprzytomne, znów padają. Kończą wyścig wczołgując się na metę.

Bo triathlon to trening wytrzymałości ale też silnej woli, przełamywania słabości i cyzelowanie techniki. Uroda polega nie tylko na tym, że trzeba pokonać ogromne odległości ale też zrobić to płynąc, jadąc i biegnąc. Błyskawiczne przejście od jednej do drugiej konkurencji to osobna trudność.

Niby pływanie angażuje inne grupy mięśniowe niż jazda i bieg ale zmiana nie jest łatwa. Krew musi mieć czas, by wrócić do kończyn, po długim płynięciu w pozycji horyzontalnej. Dlatego często wychodzący z wody zataczają się niczym pijani. Dla bezpieczeństwa organizatorzy ustawiają woluntariuszy, którzy z poświęceniem, stojąc często po pas w  wodzie wyciągają zawodników, podtrzymują padających. Bez tych setek bezimiennych ochotników trudno sobie wyobrazić dobrze zorganizowane zawody.

Wyzwaniem jest też druga zmiana, z jazdy na bieg, gdzie nie dość, że zmęczony pedałowaniem kandydat na ironmana ma przed sobą kilometry do pokonania, to jeszcze ruch okrężny musi zmienić na galop po twardym asfalcie.

Gdy zeskakujesz z roweru nogi masz jak kołki, i na tych kołkach musisz gonić kilometry. Na początku idzie wolno, a wydaje się jeszcze wolniej, gdyż wcześniej świat migał przed oczami w rowerowym pędzie. Teraz przesuwa się majestatycznie z każdym krokiem wyrwanym zmęczeniu.

Dlatego prócz pływania, jazdy rowerem i biegania triathloniści ćwiczą tzw. zakładki (z ang. brick), czyli trening łączone. Wszystko po to, by przyzwyczaić organizm do szybkiej zmiany. Ci najlepsi walczący o każda sekundę dopieszczają też operacje sprzętowe w strefie zmian (oznaczanej symbolami: T1 i T2) – zdjęcie pianki, założenie kasku, czy wskakiwanie na rower, gdzie często dopiero podczas jazdy wsuwa się stopy w buty kolarskie, wpięte wcześniej do pedałów. Amatorzy w T2 organizują sobie kilkuminutowy popas, by zmobilizować się do kolejnych godzin biegu. Zawodowcy zautomatyzowali ruchy i zmieniając ubiór w maksimum minutę.

W tym cyzelowaniu, w tej walce o szczegół tkwi tajemnica marketingowego sukcesu dyscypliny.

Triathloniści nie byliby sobą, gdyby nie pracowali nad każdym detalem otoczki zawodów. Od działającego na wyobraźnię tytułu „Ironman” przyznawanego każdemu kto skończy, przez dopieszczone logo, po pomysł, by w miejscowości Kona na Hawajach rozgrywać corocznie najważniejszą imprezę, tworząc tak mekkę, symbol, cel każdego triathlonisty. O tym by zakwalifikować się na Kona marzą zawodowcy i amatorzy, startując w imprezach cyklu Ironman na świecie.

W takich imprezach podzieleni na kategorie wiekowe zawodnicy walczą o najlepsze czasy. W triathlonach z licencją WTC (World Triathlon Corporation) dodatkowo biją się o tzw. sloty uprawniające do startu w MŚ i w zawodach w Kailua-Kona. W ostatnich latach WTC rozszerzył swoja działalność na Irongirl, Iron Kind, i zawody 51.50 – czyli rozgrywane na dystansie tzw. olimpijskim. Organizacja nie może zatrzymać się w biegu po sukces.

Jeśli chodzi o igrzyska, to triathlon wprowadziła tam druga z organizacji – International Triathlon Union, która powstała w 1989. Zajęło jej to ledwo 10 lat. W 2000 roku w Sydney pojawili się triathloniści. Tempo zawrotne jak na olimpijskie młyny decyzyjności. Dziś to jedna z popularniejszych dyscyplin olimpijskich, o czym świadczył sznur kibiców przy triathlonowej trasie w Rio.

Triathlon ma swoja druga sportowa twarz, czyli tysiące amatorów, którzy nawet nie próbują walczyć o podium, dla nich zwycięstwem jest ukończenie zawodów w regulaminowym czasie, lub poprawienie wyniku.

To na nich czekają rodziny i znajomi, dopingując. Atmosfera jest niepowtarzalna. Bo które dziecko, czy żona nie chce mieć w domu męża, lub taty z żelaza.

W Polsce możemy to poczuć np. w Gdyni, Malborku, Warszawie, Poznaniu, Suszu gdzie od lat odbywają się zawody, ściągająca tysiące zawodników i o wiele więcej kibiców. Dla miast to promocja. Miejsc w hotelach nie ma, knajpki, bary i restauracje wypełnione są w triathlonowy weekend po brzegi, bo prócz wczasowiczów na 3-4 dni pojawiają się tu teamy – zawodnik ze świtą.

Ale triathlon to biznes nie tylko dla miasta i organizatorów. Bohater bajki o złotej kaczce, gdyby został zawodnikiem, nie miałby problemów, by wydać 100 dukatów na swoje potrzeby, czyli sprzęt. Od rowerów, osiągających ceny dziesiątków tysięcy złotych, przez pianki do pływania, stroje triathlonowe, okularki, bidony, po biegowe obuwie, odzież kompresyjną na start i po starcie. Od zegarków do pomiaru, przez gadżety treningowe jak  płetwy, trenażery, maski do oddychania. Od kupowanych w internecie planów treningowych, po opłaty klubowe, wynajmy trenerów, diety, i filmy instruktarzowe.

Jakub Maślanko, trener odnoszących już sukcesy młodzików i współtwórca amatorskiego klubu triathlonowego Tripassion spogląda na to z dystansem:

Jak mówił mój trener. Nim zaczniesz kupować drogie części, by zrzucić kilogram z wagi roweru, zrzuć kilogram z brzucha.

Ale końca zakupowego wyścigu nie widać, rozwija się też rynek gadżetów. Czapeczki, koszulki, bluzy, majtki, skarpetki, plecaki, naklejki na auta i kubki. Wszystko, by pokazać miłość do dyscypliny, lub poinformować świat jakim się jest ironmanem. Osobna kwestia to wpisowe na zawody, opłaty za hotel, przejazdy itd.

Oczywiście można zamknąć się w budżecie 2-3 tysięcy złotych. Wszak jak mówi cytowany wcześniej trener Maślanko: Sam sprzęt nie wygrywa.

Jeśli jednak biznes ma się rozwijać organizatorzy muszą ściągać majętnych amatorów. I tu też triathlon ustawił się PR-owo wyśmienicie, bo choć to sport zabierający wiele z wolnego czasu dzieje się jakoś tak, że najbardziej zapracowana grupa zawodowa – prezesie spółek, właściciele firm, dyrektorzy korporacji maja w nim silną reprezentację. W dobrym tonie jest pochwalić się triathlonowym wyczynem, spotkać kolegę nie w garniturze, a w obcisłej piance, chwilę przed startem, gdy testosteron buzuje.

W budowaniu PR ważną role odgrywają celebryci, którym często organizator opłaca wpisowe i wypożycza sprzęt. |To zachęta do startu i przede wszystkim do chwalenia się triathlonowa pasją.

W kraju legendarną już od lat maskotka zawodów jest aktor i dyrektor teatru IMKA Tomasz Karolak, który służy za przykład tego, że „każdy triathlon ukończyć może”. Jak zapewniał prowadzący ubiegłoroczną imprezę w Gdyni, aktor nie poczuje się tym określeniem urażony. Dlatego cytuję.

Ale Karolak nie jest jedynym. Na triathlonowych trasach można też zobaczyć telewizyjnego dziennikarza Piotra Kraśkę. Niezłe wyniki osiągali aktorzy Bartłomiej Topa, czy Piotr Adamczyk. Ostatniego roku w Gdyni, główną atrakcją był Maciej Stuhr, który minutę przed startem wciśnięty w piankę cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Podobnie tu po przekroczeniu linii mety. Mocno zmęczony po biegowym finiszu ze stoickim spokojem pochylał się nad kolorowymi kulkami mikrofonów radiowych i telewizyjnych. Usłyszałem taki dialog, w przeddzień zawodów w Gdyni, podczas tzw. zdawania i kontroli rowerów.

Obsługa zawodów:

– Czy możemy sobie zrobić z panem zdjęcie? 

– Możemy – odpowiedział Maciej Stuhr, opierając się na pięknym i drogim, czerwonym rowerze marki Specialized. 

Chłopak z obsługi zawodów:

– A, mam takie pytanie, czy często Pana proszą o to by zrobić sobie z panem zdjęcie? 

– Często. 

Dwa lata temu owacje w Gdyni zebrał najmłodszy w historii zdobywca biegunów, szef fundacji „poza Horyzontem” Janek Mela, kończąc zawody half Ironmana (1,9/90/21) w niecałe osiem godzin. Dla niezorientowanych, przypomnę, że w dzieciństwie z powodu porażenia prądem Janek stracił lewe podudzie i prawe przedramię. Mimo tej niepełnosprawności przepłynął 1,9 km, przejechał 90 km rowerem i przebiegł na protezie 21 kilometrów !

Amatorami zbliżającymi się do wyników zawodowców są: popularny prezenter Polsatu Maciej Dowbor udzielający się też na triathlonowych forach i w programach internetowych poświęconych temu sportowi oraz znany z telewizji i radia TOK FM Łukasz Grass. Jest on też wydawca i redaktorem najpopularniejszego triathlonowego portalu: akademiatriathlonu.pl (jednego z kilku zajmujących się tą dyscypliną). Grass jest też autorem książki „Trzy mądre

małpy” opowiadającej o tym jak zaraził się pasja do tego sportu. Teraz jako świeżo upieczony naczelny Business Insidera musiał ograniczyć sportową aktywność, ale niemal co rano o 6 relacjonuje swoje wyjazdy na trening i ma liczna grupę oglądających.

Metodę promocji przez gwiazdy stosują nie tylko organizatorzy gdyńskiej imprezy. Na podobny trick zdecydowali się w Żywcu, gdzie pierwszą edycję najtrudniejszego w Polsce triathlonu – „Diablaka” (3,8 km w Jeziorze Żywieckim, 180 km rowerem po górach i 44 km biegu z metą na Babiej Górze – 1725 m) promowała Joanna Jabłczyńska, radca prawny, aktorka serialowa. Walczyła o ukończenie zawodów w regulaminowym czasie, co przy tej trudności (kilkanaście godzin wysiłku non stop), już było wielkim osiągnieciem. Film wideo dokumentujący jej start ma kilkaset tysięcy wyświetleń i z pewnością aktora przyczyni się do tego, że na stracie kolejnych edycji stanie nie kilkadziesiąt, a wiele więcej osób.

O podobnym przypadku promocji opowiada Jakub Maślanko: – Przygotowywałem aktorów Leszka Lichotę i Ilonę Wrońską do startu w Poznaniu i zaczynaliśmy niemal od zera, bo Ilona wręcz nie umiała pływać. Namówił ich sponsor tytularny Enea. W dziale promocji firmy wpadli na pomysł, by przy okazji przygotowań gwiazd wypromować logo. Trenowaliśmy systematycznie, a co weekend w TVN była informacja o postępach. Obydwoje ukończyli zawody.

Dzięki takim działaniom od 1984, gdy zorganizowano w Polsce pierwsze zmagania, ich liczba rośnie w postępie geometrycznym.

– Jak zaczynałem w 2007 to imprez było 20 w sezonie, teraz jest 200, często były weekendy, gdy nie było zawodów teraz jest tak, że się dublują – mówi Maślanko. A tak naprawdę jest jeszcze intensywniej niż mówi. Na przykład w ostatni weekend sierpnia 2016 roku było 9 większych i mniejszych zawodów triathlonowych. W jednych startuje kilkadziesiąt osób, ale są i takie z ponad tysiącem zawodników. Nie dziwi więc, że, rozwinęły się portale oferujące porady, plany treningowe i wymiany lub sprzedaży sprzętu. Triathlon to sport drogi dlatego wielu oszczędzą jak może. Pierwszym wielkim wyścigiem, jeszcze przed startem, są zapisy. Po otwarciu list koszt wpisowego jest najniższy (np. pierwszych 500 płaci 70 proc.) Internet „grzeje się do czerwoności”.

Trzeba jednak pamiętać, że triathlon ma też swoją ciemna stronę. Czasem zabiera nie tylko kasę, ale i zdrowie, a nawet rodzinę.

Byłem na wykładzie: „Trzy razy nie dla Triathlonu” – opowiada trener Maślanko. To było dla tych, którzy gotowi są poświęcić rodzinę, pracę, a nawet zdrowie, by tylko wykręcić lepszy wynik. Dla niektórych to był ostatni moment, by się zastanowili.

Zdaniem Jakuba już nawet amatorzy stosują doping nie tylko farmakologiczny ale i mechaniczny.

– Niedozwolony doping wśród amatorów jest na 100 procent, choćby dlatego, że nie ma badań, a wielu ma pieniądze i umie zebrać wiedzę. Jest też doping mechaniczny, wprowadza się silniczek w rurę pod siodłową i doprowadza do suportu. Pedałuje się z mniejszym obciążeniem. Nawet wydatkowanie kilku watów mocy mniej to wielkie wsparcie. Niedawno producent takich silniczków podał, że sprzedał ich już ponad 1300. Rodzi się pytanie gdzie one są, przecież nikt nie montuje ich do miejskich bicykli, bo to drogi gadżet? – zastanawia się Jakub Maślanko. – Trzeba znać granice, gdzie kończy się ambitny amatorski sport, a zaczyna niezdrowa, nieuczciwa rywalizacja – dodaje.

– Rozumiem przyjemność jaką daje poprawianie się w każdej dyscyplinie, ale trzeba pamiętać, by zachować balans miedzy sportem, a resztą życia. By pamiętać o odpoczynku, który jest równie ważny jak trening. Z każdego można zrobić triathlonistę ale nie każdy ma potencjał do tego, by brać udział w mistrzostwach świata. Jeśli nie ma się wrodzonego talentu, trzeba systematycznie i ciężko trenować długie lata, by dojść do mistrzostwa. Nie da się wyjść zza biura i po miesiącu być w czołówce, nawet wśród amatorów. No chyba, że gra się nie fair.

Andrzej Forosiewicz

Najpopularniejsze dystanse

Supersprint 400 10 2,5

Sprint 750 20 5

Olimpijski – 1,5 40 i 10

Połówka 1,9, 90, 21,1

IronMan IM 3,8 180 42,2

Comments

comments

211
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...