Tate, Andrews, Melanie and me swimming. Tomasz Kaźmierowski o winie

Redakcja PR - 17.03.2017
149

Tate, Andrews, Melanie and me swimming. Tomasz Kaźmierowski o winie

“Miałam pewnie sześć lat. Jeździliśmy na wakacje do Szkocji, do domu przyjaciół w Perthshire. Mieli tam nieco ukryty, zacieniony basen, który nazywaliśmy Black Pool, gdyż woda była czarna. Ledwie było widać stopę pod powierzchnią. I była zawsze lodowata, nawet latem.” 

Na tym moim ulubionym obrazie z londyńskiego Tate dbałość i czułość ojca względem uczącej się pływać córki jest aż dojmująca. W każdym razie dla każdego normalnego ojca. Jest też ciemno, niepewnie. Uwydatnia to niewątpliwie wrażenie ludzkej kruchości.
“Tata był delikatny i cierpliwy, ale czuję też, że gdyby mnie puścił, może płynęłabym w inną stronę, jak potem, gdy weszłam w dorosły świat.” – wspomina córka malarza.
Michael Andrews namalował ten obraz ze zdjęcia, które zrobił im przyjaciel. Robił to nierzadko. Był przecież czołowym malarzem powojennej fali, rdzeniem School of London obok Bacona, Freuda i Kossoffa.
Był jednak z boku, nie tylko dlatego, że swoją delikatnością i melancholią stał w kontrze do hedonizmu Hockney’a i innych.
Ten syn metodystów był nieśmiały, wolał pozostawać w cieniu. Na dodatek bardzo wolno pracował i miał niewiele własnych wystaw. Ktoś o nim napisał, że tym jak żył ryzykował, że wezmą go za – w najlepszym razie – plotkę raczej, niż żywego człowieka.
Wcale mu to nie przeszkadzało przemykać – na własnych zasadach – przez życie bohemy słynnej, w zasadzie pijackiej, Colony Room, gdzie nawet został po nim mural.
Z pewnością pozostał jedną z bardziej nieuchwytnych, mgławicowych, wymykających się łatwym definicjom osób powojennej angielskiej  sztuki.
 Po długich kilometrach i krótkich godzinach w Tate nie wystarczy lekki lunch. Najlepszy będzie stek. Na przykład w Hawksmoor Seven Dials położonej w okolicy Covent Garden, trzy stacje metrem od Tate. Pominąłbym miejscowe chocolate brownie i fudge sundae, przez których popularność rezerwować stolik należy czasem z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, za to radziłbym skorzystać z ich świetnej karty win. Z moim stekiem wspaniale współpracowało wcale nie piórkowej wagi wino od Frédérica i Nathalie Mabileau: Les Rouillères, Bourgueil, 2015.
Ten stuprocentowy Cabernet Franc czaruje rześkim, czystym owocem, zaskakującą elegancją i piękną, głęboką suknią. Nie czuć tu beczki i nadmiaru alkoholu (12,5%). Taniczność i zauważalna mineralność dopełniają bardzo miłe wrażenia zważywszy na niewysoką cenę. Chętnie po nie sięgam tym bardziej, że prowadzący winnice na północnych zboczach Loary, na zachód od Tours, są zdeklarowanymi zwolennikami ręcznego zbioru i biodynamicznej uprawy.

Comments

comments

149
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...