Szefie! Ty też możesz mieć takiego pecha…

Jerzy Ciszewski - 21.10.2016
10

Szefie! Ty też możesz mieć takiego pecha... Książka skarg i wniosków, cz.5

Mam na koncie kilka problematycznych produkcji. Jedna z nich, która doprowadziła mnie na skraj apopleksji, miała miejsce w Krakowie. Wprowadzenie, na owe czasy bardzo nowoczesnego produktu finansowego pewnego banku, tym razem na teren Małopolski (wcześniej pisałem o Trójmieście i bosmanie żaglowca „Dar Pomorza”). Miało to być przedsięwzięcie: wysmakowane i kulturalne, inteligentne i z należytym rozmachem.

Na miejsce akcji wymyśliłem Wawel. Przepięknie opisałem wszelkie okoliczności dyrektorowi marketingu, firmy dla której mieliśmy to przygotować… że prezentacja na dziedzińcu, że koncert Turnaua i na koniec szampan z truskawkami. Mówiłem, że tego dnia będzie oczywiście piękna, słoneczna pogoda – dlatego też rekomenduję postawianie krzesełek na dziedzińcu Wawelu i skierowanie ich przodem do sceny, którą tam wybuduję itd.

Trochę trwało ustalanie detali, typowe przekomarzanie, jak to pomiędzy agencją i klientem. Ustalono wreszcie: terminy, role, podwykonawców, agendę. Można powiedzieć, że to wszystko było precyzyjnie zaplanowane, niczym działanie oddziału wojskowego szykującego się do ataku.

Owego dnia, jako pierwsza miała się zjawić wielka ciężarówka wioząca wyświetlacze LED do zbudowania ściany, na której miała być wyświetlana prezentacja. Dość powiedzieć, że było to pierwsze w Polsce urządzenie tego typu stacjonujące w Warszawie. Konieczne zatem było dokonanie transportu tych urządzeń. I powiedzmy sobie szczerze – wtedy wyświetlacz LED – jeden jego komponent był gabarytów telewizora Rubin. Wtedy nikomu się nie śniło, że mogą być płaskie telewizory, płaskie monitory i płaskie wszystko. Taki jeden element ważył swoje kilogramy.

Pierwszy strzał nastąpił rano (na szczęście, w tamtych latach, były już dostępne telefony komórkowe). Panowie zadzwonili z trasy, że zepsuła im się ciężarówka, ale że wszystko będzie ok, bo wezwali już zastępczą. Muszą tylko przepakować sprzęt z jednego auta do drugiego i już szybciutko są w Krakowie. Trochę mnie to zmartwiło, trochę nie. Miałem już wyrobioną grubą skórę i pewną odporność na tego typu złe informacje.

Panowie dzwonią, że dojechali i są już na Wawelu – mają tylko jeden mały problem. Ta zastępcza ciężarówka okazała się być większa, aniżeli ta, która się zepsuła. Ni mniej ni więcej, oznaczało to, że nie mieści się w bramie głównej prowadzącej na Wawel. Jest za wysoka i nawet spuszczenie powietrza z opon nic nie daje – nie da rady wjechać… W tym momencie mieliśmy już trzygodzinne opóźnienie do pierwotnego harmonogramu.

Z perspektywy czasu już nie pamiętam, jak daleko było od bramy głównej do miejsca, gdzie miała odbyć się ta piękna uroczystość. Nie pamiętam, ile czasu zajęło Panom wyładowanie wszystkich elementów tej ściany wizyjnej: złączek, kabli i czego tam jeszcze w postaci setek kilogramów. Przed oczami mam ich zziajane twarze, spocone plecy i piersi – ciężkie dyszenia, które się z nich dobywało.

Donieśli. Wszyscy, na czele z przedstawicielami klienta odetchnęli. Panowie rozpoczęli montaż, a my zwykłą w takich przypadkach krzątaninę, mającą na celu dopieszczenie wszystkich detali. Modne było wtedy powiedzenie – „atencja do detali”  – czyli patrzenie czy wszystkie duperele leżą na swoim miejscu w odpowiednim kolorze i kształcie.

Panowie zakończyli montaż wyświetlaczy, które zbudowane były jako prostokąt; cztery elementy w poziomie, trzy w pionie. Otarli z ulgą spocone czoła, usiedli w pozycji – odpoczywam. Ich szef  z uśmiechem podniósł rękę i włączył zasilanie. Trzask, prask… gdzieś wywaliło korki; zapadła cisza, ponieważ obok ćwiczący muzycy również stracili zasilanie. Przypomnijmy, że działo się to na jednym z wawelskich podwórców.

W sekundę wytworzyła się kolejna atmosfera – jesteśmy w dupie – ponieważ nie wiadomo było, gdzie są te korki i co je wywaliło. Znaczy ktoś z Wawelskiego personelu wiedział, ale akurat w tym momencie gdzieś się udał w ważnych sprawach. Do momentu rozpoczęcia imprezy wprowadzenia owego produktu finansowego na terytorium Wielkopolski zostało ledwie kilkadziesiąt minut i to takie mniejsze kilkadziesiąt. Krakowska śmietanka towarzyska, władze polityczne i gospodarcze, artyści i wolnomyśliciele tego miasta powoli się już gromadzili. Pogoda tego dnia była naprawdę piękna. Ciepło, słońce, rześkie powietrze…

Prąd został włączony z sukcesem. W jednej sekundzie próbna scena muzyczna ożyła. Pan od ściany powtórnie włączył ją do prądu; powtórka – jeb! Wszystko zgasło. Jeden z pracowników banku widząc, co się dzieje zaproponował ówczesnemu Prezesowi tej placówki bankowej, aby wraz z nim poszedł na spacer i zobaczył kryptę ze szczątkami królów polskich. Człowiek ten nie chciał, aby Prezes patrzył na tę jedną wielką tragedię i zapowiadającą się wywrotkę organizacyjną.

W jakiś magiczny sposób udało się włączyć powtórnie prąd na Wawelu i co ważniejsze, udało się włączyć ścianę wizyjną w taki sposób, aby nie powodowała kolejnego spięcia. Nie wiem, jak oni to zrobili, ale zrobili.

Ceną za ten sukces było przepalenie się jednego ze środkowych modułów. Tak więc mieliśmy próbę prezentacji opowiadającej o tym dzielnym i nowatorskim produkcie na oczach już zgromadzonych gości z ziejącą po środku ekranu czarną dziurą. Ludzie lekko się z nas podśmiewali… mieli rację.

W międzyczasie spóźniała się miejscowa agencja modelek, od której wynajęliśmy cztery piękne dziewczyny, aby te podczas ceremonii na scenie wręczyły władzom grodu Kraków replikę owego produktu finansowego, wydrukowanego w bardzo dużym formacie – w takim, aby kamery i aparaty zanotowały każdy szczegół. Dziewczyny te miały być ubrane w krótkie sukienki na ramiączkach, zrobione ze standardowych kart płatniczych, jakie każdy z nas ma dziś w portfelu; złączonymi metalowymi kółeczkami. Generalnie, gdy były ładne i smukłe dziewczyny, wyglądały w tym stroju naprawdę spektakularnie.

Zaproszeni goście w liczbie kilkuset osób, zasiedli na widowni. Wszyscy odświętnie ubrani; Panie w kreacjach i odmalowane. Dyrektor, który robił prezentację o zaletach karty robił bardzo dobrą minę do złej gry, a raczej czarnej dziury, która szczerzyła do niego kły z tego wielkiego telewizora. Chyba tak naprawdę wszyscy (organizatorzy) modlili się, aby prąd znowu nie padł na pysk.

Dyrektor skończył swoją prezentację, ładnie się ukłonił i zaprosił na scenę Prezesa tego banku oraz władze Małopolski.

Dochodziliśmy do najważniejszego i obowiązkowego punktu programu. Polegał on na tym, że dwie piękne hostessy ubrane w sukienki zrobione ze złotych kart kredytowych (dokładnie takich samych jak noszone są w portfelu) wręczają prezesowi banku wielką kopię złotej karty kredytowej, wydrukowaną na sztywnej piance o dużej wielkości – powiedzmy metr dwadzieścia długości i osiemdziesiąt centymetrów wysokości. Następnie prezes banku wręczał tę symboliczną kartę Włodarzom miasta i województwa, na symboliczny znak, że oto bank wkracza ze swoją ofertą do Krakowa i okolic. Uśmiechają się wtedy Dyrektorzy i Menedżerowie, Prezes, lokalne władze piękne hostessy oraz zebrana publiczność, której w tym momencie powinny popłynąć łzy wzruszenia. Taki był ogólny plan…

…kilkadziesiąt  minut wcześniej pojawił się na „horyzoncie” Pan z agencji modelek. Zamiast – jak było wcześniej ustalone – czterech pięknych dziewczyn, które były przez nas wybrane, czyli bardzo zgrabnych blondyn z atrakcyjnym biustem i miłymi inteligentnymi buziami, Pan prowadził dwa przysadziste kaszaloty z bardzo solidnymi i dodatkowo nieogolonymi łydkami. Masakra.

Mówię więc do mojej współpracownicy z firmy, dziewczyny o zjawiskowej urodzie – spełniającej wszelkie możliwe parametry urody: Nie mamy wyjścia. Wskakuj w tę sukienkę z kart kredytowych – Ty podasz kartę Prezesowi!… No dobra, ale gdzie E. ma wskoczyć w tę sukienkę? Jesteśmy przecież na dziedzińcu Zamku na Wawelu. Wskoczyła w krzaki rosnące na nieodległym trawniku, zrzuciła swoją sukienkę i w ułamku sekundy zarzuciła tę zrobioną ze złotych kart kredytowych. Kilka minut później z pięknym uśmiechem podawała replikę karty prezesowi, a ten jeszcze bardziej szczęśliwy wręczył ją stosownym Władzom.

Kolejnym punktem programu był występ wokalno gitarowy sławnego barda Grzegorza Turnaua. Jego recital miał być poprzedzony występem pewnej krakowskiej szansonistki. Miała wykonać dwa-trzy numery zanim sam mistrz Grzegorz weźmie gitarę do ręki. Krakowska artystka miała jednak swoje ambicje i honor. Nie zakończyła swojego występu po trzech kawałkach, nie zakończyła po sześciu; z zamkniętymi oczami śpiewała dalej.

Mistrz Turnau patrzył z zaskoczeniem i bezradnością na nią i na nas. My patrzyliśmy na nią, na niego, na siebie… Co robić, by zlazła ze sceny i zrobiła miejsce dla tego artysty, który miał być główną gwiazdą; by to on śpiewał, a nie ona.

Krakowska artystka nadal zawodzi i nie ma zamiaru zejść ze sceny. Nie ma innego wyjścia. Idę na zaplecze sceny. Każę ekipie technicznej wyłączyć jej mikrofon. Wchodzę na scenę, dziękuję artystce łapiąc ją za łokieć i zapraszam zebranych na recital Grzegorza Turnaua. Artystka opierając się zeszła ze sceny. Ponieważ byliśmy już mocno opóźnieni, mistrz Turnau zamiast siedmiu czy ośmiu swoich pieśni… „zredukował” się do  trzech.

Jest już wieczór. Szybko zapada zmrok. Ostatni punkt programu to szampan i truskawki – jak na amerykańskim filmie. Na dziedzińcu i na scenie – zgodnie z rozpiską czasową – zapalają się wszystkie światła… i nagle jeb! Wszystkie lampy i reflektory zgasły; znowu korki gdzieś wywaliło. Kilkaset zaproszonych gości wstało właśnie z krzeseł i bezradnie rozglądało się w ciemności; …wyprężeni kelnerzy trzymający tace z poczęstunkiem stali w zupełnie innym miejscu.

… na szczęście w programie mieliśmy – zapalenie świec, które miały tworzyć miłą i romantyczną atmosferę.

… na szczęście – te były właśnie zapalane.

… na szczęście – zaproszeni goście uznali więc, że to tak powinno być. Z zadowoleniem przełykali szampana i skubali czerwone truskawki.

Po zakończeniu wszystkiego, gdy wraz z przedstawicielami klienta siedzieliśmy na wspólnej kolacji ktoś od nich powiedział: …martwiliśmy się o Ciebie byś nie dostał zawału albo wylewu.

… Po latach przyznaję – to był mądry klient.

Comments

comments

10
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...