Sardonicznie… Tomasz Kaźmierowski o winie
Sardonicznie rzecz ujmując, za pięć dwunasta przypominamy sobie o szarej, dzikiej sardynce, gdy od dawna na naszych stołach goszczą złote damy D’or(ade) i kawalerowie miecz(nik)owi z indygenatem wprost z przemysłowych hodowli. Wydaje się, że przepowiedział to w swoim wierszu Georges Fourest już dobre sto lat temu.
Sardines à l’huile (fragment)
(…) Leur pauvre âmette ingénue
dit sa muette chanson
au Paradis-des-poissons,
une mer fraîche et lunaire
pâle comme un poitrinaire,
la Mer de Sérénité
aux longs reflets argentés
où durant l’éternité,
sans plus craindre jamais les
cormorans et les filets,
après leur mort nageront
tous les bons petits poissons !…
Sans voix, sans mains, sans genoux
sardines, priez pour nous !…
Ich biedne, niewinne dusze
Śpiewają swą niemą pieśń
O raj gdzie ryby są czczone
O morze księżycem pieszczone
Nienasycone bladością
Spokojne, niemrawe
Ich refleksy srebrnawe
Kormorany będą chłonąć
Po samą nieskończoność
Aż razem po śmierci, bez głów
Poczciwcy popłyną znów
Bezręki, beznogi twój skrudl
Sardynko! Ty za nas się módl!
(przeł. TK)
Najlepsze sardynki są na placu… nie, nie, nie Pigalle, najlepsze jadłem z Mizerką (moim współautorem w „Podróżach z kwasem, garbnikiem i słodyczą”), też we Francji, bo fauvistowskim Collioure. Między ucztą w muzeum w Ceret, a niezapomnianą degustacją u Gerarda Gauby wsunęliśmy właśnie sardynki, a do walizek zapakowaliśmy tamtejszy skarb – sardelę (anchois).
Sam piekę sardynki najchętniej na modłę bałkańską.
By wyżywić cztery wybredne osoby potrzebuję około kilograma sardynek, a nadto pięć łyżek dobrej, świeżo otwartej oliwy (chociaż les braves petits Lapons boivent l’huile de poisson!), trzy ząbki czosnku, natkę pietruszki i fenkułu. Przyda się też sok z cytryny, sól morska (drobna) i świeżo mielony pieprz.
Sardynki trzeba dobrze oczyścić i umyć. Następnie osuszyć, lekko posolić i ułożyć na brytfance. Dodać drobno pokrojony czosnek. Następnie posiekać natkę, większość zmieszać z solą, oliwą, czosnkiem, pieprzem i sokiem z cytryny. Wówczas podlewamy sardynki naszą marynatą i pieczemy 35-40 minut w 120-150 stopniach (nie wyżej; niech zostaną refleksy srebrnawe…). Podawać posypane resztą pietruszki i skropione kilkoma kroplami cytryny.
Do tego, wydawałoby się nieskomplikowanego dania polecam świeży, owocowy Champagne Meteyer Pere & Fils Carte d’Argent. Odwiedziliśmy z Mizerką niedawno tego niewielkiego, niezależnego wytwórcę na północnym skraju Szampanii z zaskoczeniem konstatując, że niemałą rolę odgrywa tam Madame Meteyer rodem Krakowa, a grona zbierają podkarpackie dłonie. Jednak i drobny wytwórca Meteyer, i dzikie sardynki to nieomal już pieśń przeszłości.
PS – Chcieliście/my globalnego biznesu, to go macie: skumbrie w tomacie.