Gdy pracowałem w firmie mój stosunek do błędów popełnianych przez moich współpracowników był następujący.
Mówiłem – w danej sprawie możesz się pomylić; to naturalne, ludzkie, czasami potrzebne aby zrozumieć jakiś proces, wydarzenie, wymaganie – ok. Gdy w tej samej sprawie pomylisz się drugi raz to robisz się „lekko podejrzana/podejrzany”; Gdy trzeci raz popełnisz ten sam błąd – zasadniczo jesteś skreślony. To bardzo proste: nikt już ci nie zaufa, nie powierzy ważnego zadania, nie poprosi o pomoc. Nie będziesz pełnoprawnym członkiem zespołu. Będzie dla niego zagrożeniem oraz zbędnym ryzykiem. Tak więc dalsze współprzebywanie nie ma żadnego sensu. Łańcuch jest tak silny jak jego najsłabsze ogniwo. To wszystko jest bardzo proste.
Ja w czasie mojej pracy popełniłem mnóstwo różnych błędów. Bodaj w pierwszym roku funkcjonowania agencji wysłałem zaproszenie na konferencję prasowa gdzie w dacie jej odbycia nic się nie zgadzało: dzień, miesiąc, rok. Wtedy też nauczyłem się, że każdy tekst od najprostszych po najbardziej skomplikowany powinien na samym końcu przejść przez kogoś kto nad nim nie pracował. „Świeże oko” ma dużą szansę aby wyłapać literówki, złą konstrukcję zdania, błędy związane z datą, miejscem, uczestnikami … takie tam głupotki, które potrafią wystawić na śmieszność najlepszych.
Wnioskiem jaki miałem po tym wydarzeniu było to, że każdy tekst wychodzący z agencji musi być przeczytany na końcu przez „świeżą głowę”, której zadaniem jest wyłapanie wszystkich błędów jakie mogły powstać podczas pisania i redagowania tekstu.
Mieliśmy kiedyś zawodniczkę, która za jednym zamachem „pobiła” wszystkie rekordy. Była doświadczona osobą z prawie dziesięcioletnim stażem pracy, również w dużej, zagranicznej korporacji. Czyli przynajmniej w teorii miała aureolę, zawodowego, honorowego „ucertyfikowania”. Zawodniczka była odpowiedzialna za prowadzenie jednego z najważniejszych klientów agencji i jego produktu o światowej sławie – obecnego również na polskim rynku. W ramach jej obowiązków służbowych, odpowiedzialna była za przygotowywanie (raczej pisanie) informacji prasowych o tym produkcie.
Jakież było nasze zdziwienie kiedy to odebraliśmy telefon od klienta, który zapytał się nas – czy my czasem nie pospadaliśmy na głowy z krzeseł skoro do skonstruowania tej informacji prasowej, użyliśmy świata marki, który jest przynależny do produktu będącego głównym rywalem rynkowym wobec produktu naszego klienta.
Jak mawiają klasycy … w słuchawce zapadła długa i głęboka cisza, a ktoś w oddali przełknął nerwowo ślinę, słychać było trzepot skrzydeł motyla, który leciał kilometr dalej. Okazało się, że chyba … w ramach lenistwa ta zawodniczka przy pomocy magicznej techniki = ctrl c/ctr v tworzyła informacje prasowe – owszem były one sprawdzane pod kątem redakcyjnym, ortograficznym, seo (słowa kluczowe) ale nikt nie wpadł na pomysł aby dodatkowo sprawdzać taką informację na okoliczność ordynarnego plagiatu. My klienta straciliśmy, zawodniczka wyleciała z roboty na zbity pysk.
Kto w tej sytuacji popełnił błąd ? oczywiście, że my; pierwszy – ponieważ zatrudniliśmy tak zepsutą do szpiku i niebezpieczną osobę; drugi – ponieważ nie nadzorowaliśmy w odpowiedni sposób jej poczynań; choćby „checking anty plagiatowy”. Owszem firma była już wtedy dość pokaźna – na pokładzie było ponad 50 osób; dziennie powstawało kilka/kilkanaście informacji prasowych dla różnych klientów, ale to nas nie tłumaczy. To my daliśmy dupy bo nie byliśmy wystarczająco czujni ! Z drugiej strony … wymyśl sam człowieku taki podwójny gambit.
Wiem, że się staracie i Wam zależy. Popełniajcie swoje błędy, ale błagam – uczcie się na nich !