Porażka mediów, która ujawniła się w amerykańskich wyborach, będzie się pogłębiać
Redakcja PR - 14.11.2016Media wielkim przegranym wyborów w USA. Dlaczego?
Oddzielne światy społeczne, przemysł przesuwający się z czerwonych stanów na Wybrzeże i malejące dochody mass mediów: przepaść między dwoma rzeczywistościami wciąż rośnie.
Dziennikarstwo można rozumieć jako opowiadanie społeczeństwu o nim samym. Pod tym względem amerykańskie media poniosły spektakularną porażkę. Fakt, że zwycięstwo Donalda Trumpa okazało się takim szokiem dla wielu dziennikarzy i czytelników, nie świadczy dobrze o naszej pracy. Amerykański dyskurs polityczny w 2016 roku jakby toczył się w dwóch oddzielnych, samowystarczalnych i nieprzecinających się zestawach informacji.
Jak kac pojawiła się w powyborczy poranek kłopotliwa świadomość, że dzisiejszy ekosystem medialny tylko utwierdza separację. Załamanie modelu biznesowego, trwający wzrost spersonalizowanych tablic i feedów, redukowanie miejsc pracy na Wybrzeżu: oto przyczyny, dla których, jak wszystko we wszechświecie, oddalamy się od siebie we wszystkich kierunkach.
Zobacz: Dlaczego Trump wygrał? Komentarze branży PR
Wielu można winić, ale trzeba zacząć od Facebooka i jego cudów – serwis dociera do niemal dwóch miliardów ludzi każdego miesiąca, wytwarzając wokół newsa więcej ruchu niż ktokolwiek inny. Stał się jednak klęską dla informacji obywatelskiej. Nasza demokracja ma wiele problemów, ale nieliczne mogłyby mieć na nią tak pozytywny wpływ, gdyby tylko Facebook zaczął się przykładać – naprawdę zadbał o jakość i rzetelność wiadomości, którymi dzielą się użytkownicy.
Criag Silverman z BuzzFeed wielokrotnie pokazał – co dla większości nie powinno być zaskoczeniem – że Facebook stał się narzędziem masowej dezinformacji. Część wynika z ideologii, ale większość ze strategii ekonomicznej portalu: fałszywe treści, które łączą się z uprzedzeniami i sądami a priori użytkownika, rozprzestrzeniają się jak ogień (i są tańsze do wykreowania niż prawdziwe wiadomości).
Prosty przykład: pochodzę z małego miasteczka na południu Luizjany. Dzień przed wyborami spojrzałem na profil aktualnego burmistrza. Wśród jego postów znajdowały się takie tytuły: „Hillary Clinton wzywa do wojny domowej, jeśli Trump wygra”, „Papież zaszokował świat i poparł Donalda Trumpa”, „Barack Obama przyznaje, że urodził się w Kenii”, „Nie żyje agent FBI podejrzewany o ujawnienie korupcji Clinton”.
To wszystko kłamstwa, zmyślenia i podłe oszczerstwa. A jednak Facebook stworzył platformę umożliwiającą rozprzestrzenianie tych i podobnych bzdur. A kłamstwo, choć ma krótkie nogi, to rozprzestrzenia się bardzo szybko – informacja o papieżu ma prawie 900 tysięcy udostępnień.
Tuż przed wyborami Jim Rutenberg napisał w The New York Times:
Lekarstwem na kłamstwa jest przygniatająca dawka dobrego dziennikarstwa. Chciałbym, żeby tak było. W trakcie kampanii wykonano ogromną pracę demaskującą Trumpa – zarówno wśród tradycyjnych potentatów jak Times i The Washington Post oraz mediów cyfrowych jak BuzzFeed i The Daily Beast.
Problem nie polega tylko na tym, że zbyt niewielu ludzi wyłapuje prawdę z szumu. Nawet ci, którym się to udaje, są już byt nieufni, by we wszystko wierzyć.
Byłem sceptyczny co do pojęcia „bańki informacyjnej” – rodzaju poznawczego zamknięcia polegającego na tym, że widzisz jedynie ten materiał, z którym się zgadzasz. Ludzie częściej klikają w linki potwierdzające ich dotychczasowe opinie, ale czy nie jest tak również w rzeczywistości – poglądy wynosimy z domu i zadajemy się z tymi, którzy myślą podobnie? Przedarłem się przez dziesiątki badań, które twierdzą, że strona tak naprawdę zwiększa różnorodność informacji, bo Twoi znajomi na Facebooku mają większą szansę pochodzić z różnych kręgów.
Wydaje mi się, że napływ fałszywych newsów stworzył bańki. Zbyt wielu ludzi w tych wyborach głosowało, bo wkurzyli się na zmyślone wiadomości, które przeczytali w Internecie.
(Jeszcze o bańkach informacyjnych: nawet teraz, zaraz po wyborach, mój feed jest wypełniony smutnymi postami liberalnych znajomych z college’u i pracy. Są również pełne zadowolenia wpisy krewnych i kolegów z południa – ich trzeba się jednak doszukiwać, bo algorytm Facebooka nie wyświetla ich w pierwszej kolejności).
Co może zrobić Facebook, by naprawić ten problem? Pomysłów jest wiele, lepszych lub gorszych. Można zatrudnić redaktorów, którzy zarządzaliby tym, co pojawia się w trendach – to jest główną drogą rozprzestrzeniania się dezinformacji. Facebook zwolnił redaktorów, po tym, jak konserwatyści zarzucali im usuwanie postów. Po tym akcie tchórzostwa mnóstwo fałszywych opowieści dotarło do milionów w niekontrolowany sposób.
Innym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie zespołu dziennikarzy i płacenie im za oddzielanie przynajmniej najgorszych zmyślonych newsów z obiegu. Nie chodzi mi o polemiki, w których zdarzają się pomyłki czy naginanie faktów, a o bezczelne kłamstwa. Historie uznane za fałszywe mogłyby być oznaczane w algorytmie Facebooka i wyświetlać powiadomienia udostępniającym. Strony, które publikują zbyt wiele tego typu informacji powinny zostać wyłączone.
Tego typu pomysły, co jasne, od razu podnoszą temat wolności słowa. A tutaj łatwo polec – dlatego Facebook wycofał się z ręcznego edytowania trendów i ustawia się w pozycji bezstronnego łącznika, chcącego zadowolić wszystkich. Nie wiem, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze. Ale zainteresowanie i troska Marka Zuckerbega są niezbędne do przywrócenia zdrowego systemu medialnego.
Pozostają jeszcze inne kwestie dotyczące przyszłości amerykańskiego dziennikarstwa, które rzuciły mi się w oczy podczas tej kampanii.
Społeczności potrzebują kręgosłupa
Przeglądając profile zwolenników Trumpa rzuca się w oczy frustracja utratą instytucji publicznych: zamykanie fabryk, pustoszenie kościołów. Nie zapominajmy, że zwłaszcza w tych małych społecznościach lokalna gazeta była jedną z kluczowych instytucji – dziennik lub tygodnik łączący Cię z sąsiadami, budujący wspólnotę.
Wiadomo, że wiele gazet przegrało z Internetem walkę o utrzymanie. A, jak wspomniałem, przejście od druku do świata cyfrowego skoncentrowało biznes informacyjny bardziej niż zwykle w Nowym Jorku, Waszyngtonie i kilku innych większych miastach na Wybrzeżu. Mało co jest jaśniejsze w tej kampanii niż wiara wyborców Trumpa, że odległe elity nie służą ich interesom.
Odchodzenie od tradycyjnych gazet ciągle przyspiesza, a prezydentura Trumpa to oraz procesy odchodzenia od lokalnych na rzecz ogólnych newsów pogłębi. Jakie zatem instytucje mogą stać się kręgosłupem lokalnych społeczności? Niektóre strony internetowe odgrywają taką rolę, ale wciąż są zbyt małe i dotyczy to raczej miasteczek studenckich. Czy walczące o przetrwanie firmy wyślą dziennikarzy po większym obszarze geograficzny? Czy ktoś jak Jeff Bezos, solidnie zakotwiczony w Post, z relacjami biznesowymi z setkami gazet przez subskrypcje i z interesem w rozwijaniu lokalnych wspólnot podejmie działanie?
Podzielony kraj, podzielone media
Czy prezydentura Trumpa pchnie najważniejsze korporacje informacyjne w stronę otwartości liberalnej perspektywy w stylu Guardiana? Czy, tak jak XX-wieczne normy obiektywizmu gazety były odpowiedzią na standardy biznesu – miały dotrzeć do wszystkich – tak teraz odbiorca będzie bardziej konkretny i wyprofilowany? I czy reporterzy i redaktorzy, którzy nie głosowali na Trumpa, otwarcie przejdą do opozycji?
Dyrektor wykonawczy Timesa Dean Baquet powiedział w zeszłym miesiącu, że kandydatura Trumpa dała gazecie „(…) odwagę. On nas stworzył – zmusił do tego, bo tak często sam to robi, byśmy czuli się dobrze z tym, że kłamiemy”. Czy jego prezydentura popchnie to jeszcze dalej?
Wiąże się z tym pytanie: co stanie się ze skierowanymi do Millennialsów stronami (BuzzFeed, Mic itp.), które budowały swoje strategie treściowe zależnie od tego, co uważały, że ich odbiorcy uważają za postępowe? Czy jeszcze zwiększą opowieści o różnorodności i multikulturalizmie? Czy – ponieważ zmagają się z problemami finansowymi – zwrócą się do wyborcy Trumpa?
„Jak zupełnie się pomyliliśmy – 17 wykresów”
Jak rynek analityków i dziennikarzy poradzi sobie z faktem, że półtora roku wyjaśnień okazało się nietrafione? W wyborczy poranek The Huffington Post napisał, że Clinton ma 98% szans na sukces, Times napisał o 85%.
Przekonanie reportera co do wyniku wyborów brało się – przed sondażami, social mediami i podcastami – ze zgodności ludzi, z którymi pił piwo po pracy. Tym razem ta pewność (albo arogancja) była widoczna dla wszystkich. Jak zauważył Steve Kornacki z MSNBC, na Twitterze każde posunięcie medialne Trumpa odbierano jako strzał w kolano: „Wytworzyło się coś w rodzaju presji społecznej, by pisać »O Boże, przecież to nie ma sensu!«, zamiast zrozumieć, jaka kryje się za tym logika”.
Każdy dziennikarz krytyczny wobec informacyjnych baniek Facebooka, w które dali się zamknąć wyborcy Trumpa, powinien rozejrzeć się, czy sam nie jest zamknięty w bańce Twittera.
***
Podobno mamy takie media, na jakie zasługujemy: obecne dziennikarstwo jest odbiciem struktur biznesowych i wyborów publiki, a nie decyzji elit, by kształtować opinię mas. Jednak informacja, którą produkujemy i konsumujemy, jest generowana przez ludzi, nie system. Ci ludzie właśnie przeżyli szok w swoim życiu zawodowym. Jeśli chcemy stworzyć środowisko przyjazne dla rzetelnych informacji, musimy spojrzeć na sprawę w szerszym kontekście niż jedna noc wyborcza.
Autor: JOSHUA BENTON
Tekst pochodzi z: http://www.niemanlab.org/2016/11/the-forces-that-drove-this-elections-media-failure-are-likely-to-get-worse/