Pracę zaczynał jako nauczyciel historii w LO. W Gazecie Wyborczej od 1990. Najpierw dziennikarz (obsługiwał m.in. ME w Koszykówce w Rzymie, dwa Rajdy Camel Trophy). Potem szef działu sportu. Od 1993 redaktor naczelny „Gazety Stołecznej”, od 1997, równocześnie koordynator 19 redakcji lokalnych. W 2001 został szefem redakcji lokalnych, odpowiedzialnym za strategie rozwoju GW na tym obszarze. Po epizodzie w Rumunii, gdzie Agora próbowała kupić i rozwinąć dziennik polityczny „Adevarul” jako wydawca kierował zespołem, który wprowadzał na rynek projekt, lekkiej gazety codziennej „Nowy Dzień” (ukazywała się 6 miesięcy). Prowadził szkolenia dla dziennikarzy z Europy Wschodniej. Dyrektor wydawniczy GW, autor strategie marki Sport.pl. Od 2010 zajął się rozbudową sportowego serwisu. Pomysłodawca i współtwórca - wraz z Katarzyna Trębacką i Dominikiem Szczepańskim serwisu sportów extremalnych - offsport.pl. W 2013 roku został wicenaczelny Gazety Wyborczej i jednocześnie dyrektorem wydawniczym GW. Odpowiadał, za reformę organizacyjna, i cyfryzacje. Drugą z w/w funkcji pełnił do końca 2015 roku. Z Wyborczą rozstaje się na koniec 2016 roku.
Perłowych godów nie będzie. Rozmowa z Wojciechem Fuskiem, byłym zastępcą redaktora naczelnego Gazety Wyborczej
Jerzy Ciszewski - 14.10.2016Jerzy Ciszewski rozmawia z Wojciechem Fuskiem
Jerzy Ciszewski: Zwolnienie po 27 latach pracy w jednej firmie, odejście z wysokiego stanowiska, bo Zastępcy Redaktora Naczelnego Adama Michnika.
Wojciech Fusek – Kłamałbym gdybym stwierdził, że informacja, jaką mi przekazał jeden z kolegów nie zaskoczyła mnie…
Żart, sprawdzian mojej reakcji, takie głupie myśli przebiegły mi przez głowę. Tym bardziej, że od stycznia nadzorowałem z ramienia naczelnych nowy projekt zmian organizacyjnych w newsroomie. Właśnie mieliśmy go odpalać. Od strony redakcji byłem głównym odpowiedzialnym za cyfryzację. Z super zespołami IT i prenumeraty cyfrowej, ten drugi kierowany przez Danutę Bregułę, wprowadziliśmy wcześniej mierzony paywall, a teraz mieliśmy zmienić nie tylko wygląd ale i logikę serwisu, jego strategię. Miała być, i mam nadzieje, że będzie, unikalna i da Wyborczej.pl rozpęd. To praca Bartka Kozieła, Pawła Kałkusa i teamu projektantów, składam im podziękowania za robotę, jaką wykonali.
Gdybym chciał wymienić wszystkich, którzy przy projektach ze mną pracowali, to wywiad przypominałby końcowe napisy do hollywoodzkiej superprodukcji. Głównie dlatego zgodziłem się na wywiad dla waszego popularnego w sieci portalu, by wymienić z nazwiska choć kilku i podziękować wszystkim; nie miałem okazji.
Wszystkim więc bardzo dziękuję wiele się od Was uczyłem i tego mi najbardziej szkoda. … żal, że zostawiam wszystko dwa tygodnie przed startem.
… zaskoczenie. Gdy teraz patrzę, z perspektywy dni, to widzę punkt, gdy moja, nazwijmy to droga zawodowa czy też kariera weszła w kilka bardzo ostrych wiraży. Kilka miesięcy temu dostałem cios dla mnie bardziej bolesny niż zwolnienie. Decyzją jednego z członków zarządu odsunięto mnie od projektów biznesowych; nawet nie to było najgorsze, ale niesmaczny styl, w jakim to się stało. Wyborcza to wyjątkowe miejsce pracy, niełatwe i nie bez wad, …. jednak takiego sposobu załatwienia sprawy się nie spodziewałem. I na tym skończę.
Na szczęście rozmowa z Jarkiem Kurskim, z którym uzgadniałem termin i warunki odejścia, przywróciła mi wiarę w to, że nawet najtrudniejsze zmiany i decyzje można przeprowadzać z klasą i empatią dla osoby zwalnianej.
Rozumiem bardzo dobrze, że w życiu drogi muszą się rozejść. To, że pracowało się gdzieś 27 lat i zrobiło dużo udanych projektów, nie jest gwarancją dojścia do emerytury. Rozumiem to. Sam zwolniłem wiele osób … niestety. Starałem się jednak być w tym najuczciwszy jak umiałem i walczyć o najlepsze dla nich warunki.
Zobacz: Nowe logo „Wyborczej”
JC: W wypowiedzi dla „Press” mówiłeś jednak o żalu – do kogo?
WF: Mówiłem o smutku, a miedzy smutkiem i żalem jest ogromna różnica. Szkoda, że dziennikarz tego nie wychwycił. Było tam jeszcze kilka drobnych nieścisłości, ale nie ma co do tego wracać.
Smutek mam oczywiście. Gdzieś głęboko w sercu zostanie pewno do końca życia, niezależnie jak się ono zawodowo potoczy. Wszak „Wyborcza” to miejsce wyjątkowe. Przeżyłem tam młodość i dorosłość. Gazecie zawdzięczam wiele, trudno wymyślić lepszy uniwersytet i lepsze MBA. Poznałem ludzi, których bez tej pracy nie miałbym szans zobaczyć nawet przez szybę.
Pamiętam jak Ryszard Kapuściński, gdy wracał z podróży wpadał do redakcji i gdy mnie spotykał zawsze zaczynał od tego: „Panie Wojtku, a pana zespół nadal nic nie zrobił z tymi ohydnymi reklamami przy Żwirki i Wigury, jadę z Okęcia i czuje się jak bym wjeżdżał do miasta w Ameryce Południowej ”, a potem roztkliwiał się nad Warszawą, widział jej urodę, jej potencjał lepiej niż my wszyscy zobaczyliśmy to kilka lat temu.
Miałem szansę uścisnąć rękę Zbigniewowi Brzezińskiemu, porozmawiać z Janem Nowakiem Jeziorańskim, Władysławem Bartoszewskim. Kilka moich tekstów do „DF” redagowała Małgorzata Szejnert, którą uważam, za najwybitniejszą redaktor, jaką spotkałem na swej drodze.
Zresztą to co z tekstem robił Julek Rawicz, też było niezwykłe. Gdy chwalił mnie, nigdy nie wiedziałem czy ma jakiś plan, czy mówi szczerze, taki był, ale teksty zamieniał w perełki.
Na co dzień pracowałem i spierałem się z tymi, o których w czasach komuny, jako uczeń i student roznoszący ulotki i biegający na demonstracje, słyszałem tylko z radia Wolna Europa. Nigdy bym tego nie wymarzył i nie wymyślił.
Na stypendiach odwiedziłem wiele redakcji w USA i Europie, brałem udział w kilku wielkich imprezach. Z kolegami z redakcji poprowadziliśmy kilka akcji, jak choćby „Jedziemy z pomocą”, gdy uruchomiliśmy wsparcie dla powodzian na skalę, która nas niemal przerosła.
Strzeliłem pierwsza bramkę w historii gier reprezentacji GW, choć w piłkę nożną grać nie umiem i nie lubię. Pokonaliśmy Tygodnik Solidarność, a naszym trenerem był Jerzy Jachowicz. Dziś główny publicysta dziennikarstwa niepokornego. Tak to się plotło i zaplatało.
JC: Fajne doświadczenia…
WF: …zaczynając od opętańczej pracy dla misji za grosze albo nawet i bez grosza – taki polityczny start-up (pamiętam jak jakiś czas wracałem po dyżurze w drukarni piechotą. Mieszkałem wtedy w Piasecznie, a auto redakcyjne dowoziło mnie tylko na róg Toru Wyścigów Konnych, miałem jakieś 10 km joggingu – taka „Polska biega” nim jeszcze Piotr Pacewicz wymyślił tę akcję).
Potem nadszedł czas niezwykłego rozwoju Gazety Wyborczej (Stołeczna miała 74 etaty i współpracowników, wydawaliśmy dwa grzbiety dziennie (druga to Supermarket, którą zarządzała wybitna korektorka, mistrzyni języka polskiego Teresa Kruszona) i kilka dodatków (Praca, Turystyka, Komputer, CJG), a w soboty mutowaliśmy „Stołek” na dzielnice! Dziś niewyobrażalne.
Za tym rozwojem poszły też co raz lepsze zarobki, aż po akcje Agory włącznie. Od 2002 zaczął do nas stukać kryzys prasy drukowanej. Cięcia i oszczędność weszły na stałe do języka menadżerów nie tylko w GW, ale gazet na świecie. Praca na spadającym rynku to najtrudniejsze zadanie menadżerskie, ale i wielka szkoła zarządzania. W latach 90-tych, gdy podczas rozmów budżetowych nie wywalczyłem 5-6 nowych etatów, kilkuset tysięcy na wierszówki i nowych komputerów, czułem się przegrany. Natomiast w latach 2014 i 2015, za swój i nie tylko swój, wielki sukces uważam to, że nie było zwolnień w redakcji, a jednocześnie zbudowaliśmy zespół IT, SEO, Social Mediów i zaczątki wyborczej.pl. Spadały jednak wyceny tekstów, cięliśmy delegacje. Tak próbowaliśmy sobie radzić.
W 2010 miałem to szczęście, między innymi dzięki Stanisławowi Turnauowi i Pawłowi Wujcowi, że mogłem na jakiś czas odetchnąć od smutku redukcji i zanurzyć się w świat cyfrowy. Kierując Sport.pl, uczyłem się Internetu i zrozumiałem, że choć ma on masę wad i robi wiele złego, trzeba się z nim oswoić, bo jest to platforma komunikacji, z którą przyjdzie nam żyć, przynajmniej do momentu, gdy nie pojawi się jakiś nowy wynalazek szatana.
JC: No ale wróciłeś do papieru?
WF: Nie, ja wróciłem do Wyborczej jako takiej, Wyborczej, którą co raz bardziej chciałem zrobić wyborczą.pl. – taki był cel. I to się udało. Każdy kto ma dobrą pamięć, przypomni sobie jak wyglądał portal 4 lata temu i chciałbym, by zobaczył jak będzie wyglądał za kilka tygodni. To praca bardzo wielu ludzi, jak wymieniony już Bartek Kozieł, czy Bartek Załęcki, który niestety odszedł już z Wyborczej, ale w krótkim czasie zmienił ją niezwykle, czy Anka Kwiatkowska i Wojtek Bartkowiak, jak wspierający nas niezwykle koledzy z firmy CPC – Ola Jaworska i Grzesiek Markowski, którzy pomagali zrozumieć czytelnika i użytkownika. Czy ostatnio pracujący z nami nad ofertą reklamową szefowie z AdTaily – Bartek Chmiel i Marcin Ekiert, mega profesjonaliści. Tu znów mógłbym wymieniać i wymieniać. Bardzo chciałbym podać nazwiska wszystkich, by świat się dowiedział, ale oczywiście to niemożliwe.
JC: Czy doświadczenie wyniesione z GW Ci się przyda?
WF: W życiu prywatnym na pewno (śmiech!). Tak różnych charakterów, takiego nagromadzenia inteligentnych ludzi na metr kwadratowy nie spotyka się często. Niezwykła szkoła życia. Bardzo się przez te lata zmieniłem.
A w życiu zawodowym? Nie wiem, zobaczymy za kilka miesięcy, ale sądzę, że też. Miałem szanse uczyć się od najlepszych: Piotrka Niemczyckiego, Heleny Łuczywo, Piotrka Stasińskiego, Sewka Blumsztajna, od moich kolegów w dziale sportu, w oddziałach, gdzie stworzyliśmy wspaniały team wydawców, świetnych menadżerów i w redakcji w Warszawie. Gdyby Roman Kurkiewicz nie wpadł na pomysł, bym poszedł do działu sportu, to odpadłbym z naboru do działu politycznego. Wyprzedzili mnie: Dominika Wielowieyska, Artur Domosławski i chyba Weronika Kostyrko. Zacna konkurencja, nie było wstyd przegrać.
Gdyby Wojtek Mazowiecki obraził się, gdy na niego krzyczałem (on był ważnym sekretarzem redakcji, a ja szefem malutkiego działu sportu), to pewno ze sportu wywędrowałbym w świat w kilka lat. Tymczasem on uznał, że skoro jestem taki pyskaty, to może dam sobie radę w Stołecznej.
JC: 27 lat to masa czasu, historia Wyborczej, może trzeba napisać książkę?
WF: Tak, już piszę… Ale oczywiście nie o Wyborczej. Razem z Jurkiem Porębskim, znanym reżyserem filmów górskich, przygotowujemy książkę o górach, jakiej mam nadzieję jeszcze nie było. Oczywiście dla wydawnictwa Agora.
Poza tym 27 lat to nie cała historia Wyborczej. Mam nadzieję, że przed nią kolejne 27 lat, co najmniej. A po drugie, jeśli by to miała być książka prawdziwa i ciekawa, to trzeba by też napisać o kilku mniej miłych rzeczach, bo i takie być musiały. Nie czas, na pewno nie teraz. Choć wspomnień i anegdot, jak wielu kolegów, z którymi razem pracowałem, mam dużo. Dziś pół świata mediów i trochę świata nauki i polityki, samorządu, dyplomacji, kultury i sportu może pochwalić się dłuższym lub krótszym romansem z Wyborczą.
JC: Tak, ale 27 lat to już nie romans, to jak staż małżeński.
WF: No tak, blisko Perłowych Godów. Dlatego rozwód tak boli.
Zobacz: Nowy poniedziałkowy tygodnik „Gazety Wyborczej”
Nowa formuła wydawnicza „Gazety Wyborczej”
Zmiany personalne w „Gazecie Wyborczej”