Matt Oczkowski, analityk i członek sztabu Trumpa opowiada o tym, jak przewidział jego zwycięstwo

Redakcja PR - 09.01.2017
296

Sondaże nie odchodzą do lamusa, ale zmienia się sposób ich przeprowadzania

Matt Oczkowski

Matt Oczkowski jest szefem Cambridge Analityca. Firma zajmuje się tworzeniem nowoczesnych sondaży oraz metod badania rynku i opinii publicznej. Liczby i twarde dane łączy z wyjątkowością każdego człowieka i dogłębnym analizowaniu przyczyn zachowania. W czasie kampanii prezydenckiej Oczkowski był członkiem sztabu Trumpa i jako jeden z pierwszych i nielicznych przewidział zwycięstwo kandydata republikanów.

Wywiad ukazał się na antenie stacji CBSN. 

W zasadzie wszyscy analitycy stawiali na Clinton – jak Tobie udało się przewidzieć wygraną Trumpa?

Matt Oczkowski: Już bardzo wcześnie wychwyciliśmy trendy wskazujące, że sondaże się mylą. Dokładniej mówiąc, sprawdziliśmy, kim jest przeciętny wyborca i jak głosował wcześniej, jaka jest historia wyborów. Jeśli spojrzeć na wyborców Mitta Romneya z 2012 i Johna McCaina z 2008, można założyć, że otrzyma się obraz przeciętnego republikanina. Jednak Donald Trump nie jest typowym przedstawicielem tej partii, więc i jego elektorat wygląda inaczej. Kiedy zaczęliśmy analizować dane, zauważyliśmy trzy demograficzne zmiany: po pierwsze, spadł udział Afroamerykanów, po drugie nieco wzrósł odsetek Latynosów i po trzecie głosowało znacznie więcej ludzi ze wsi. Uwzględniliśmy to w naszych przewidywaniach i dla środkowozachodnich Stanów byliśmy o jeden-trzy punkty dokładniejsi niż reszta tradycyjnych sondaży.

Dzisiaj wiele się mówi o sondażach, o tym, tradycyjny, telefoniczny sposób ich przeprowadzania ma sens. Jak Wam udało się dotrzeć do nowych wyborców, którzy normalnie nie chodzą na wybory?

MO: Problem nie leży w samych sondażach, ale w sposobie ich przeprowadzania. My staramy się nie ograniczać do jednego sposobu zbierania odpowiedzi, korzystamy z ankiet w Internecie, pytamy na żywo, przez telefon, stosujemy IVR (automatyczne call center). Najtrudniejsze nie jest wcale dotarcie do ludzi, ale znalezienie tych właściwych. Wracając do przeciętnego wyborcy – w normalnym sondażu uzyskując głos od jednej osoby można przełożyć go na innych, myślących podobnie. Jeśli spojrzeć na to, kogo pytaliśmy, to skład bardziej sondaż dla kolorowej gazety niż przed wyborami prezydenckimi. Gdy to zauważyliśmy, byliśmy ciekawi, jakie będą efekty i okazało się, że przewidywania są dużo korzystniejsze dla Trumpa.

Przed wyborami, każdego dnia przychodzili to zwolennicy, działacze jednej i drugiej partii i pytałem ich o słowa Donalda Trumpa, który uparcie powtarzał, że ludzie, którzy normalnie na wybory nie chodzą tym razem pójdą i zagłosują na niego. Pytałem różnych strategów, analityków – czy to prawda, czy Trump ma rację? I większość odpowiadała, że nie, że liczby tego nie pokazują. Jaka okazała się rzeczywistość, to wszyscy wiemy. Jakich liczb Wy używaliście, że to wiedzieliście? Czy to efekt ruchu społecznego, który Trump zapoczątkował, czy ludziom podobało się to, co mówił, połączenie obydwu? 

MO: Cóż, nie jestem jasnowidzem, tylko analitykiem. To, o czym mówisz, znajduje potwierdzenie w danych. To właśnie głosy dotąd niezainteresowanych wyborców, zwłaszcza z obszarów wiejskich, przesądziły o wyniku wyborów. Możemy wskazać kilka rzeczy, które różnią wyborców Trumpa od typowego zwolennika republikanów: jedną z nich jest właśnie to, że poparcie dla Trumpa na wsi jest zdecydowanie większe niż przypuszczaliśmy. W dniu wyborów frekwencja na niektórych z tych obszarów wyniosła nawet 10% więcej niż się tego spodziewano. Na Florydzie, w południowo-zachodnim Ohio to było nawet 20-30% więcej niż w wyborach z 2012 roku.

Ta nadwyżka, to te osoby, które dotąd nie głosowały?

MO: Część z nich.

A przynajmniej nie głosowały w ostatnich wyborach.                    

MO: Może nie głosowały w ogóle lub dawno temu. Generalnie w większości modeli można ich zakwalifikować do kategorii „ruszyli się specjalnie na te wybory”. Około 20:30, czekając na ogłoszenia z Florydy, wiedzieliśmy, że to może być kluczowa informacja. Przy takim układzie wyników, o jakim wiedzieliśmy dzięki sondażom w Pensylwanii i Ohio, Floryda decydowała o tym, kto będzie prezydentem. O 20:30 wciąż brakowało danych z wielu miejskich okręgów, ale Trump wyrobił sobie taką przewagę na wsi, że Clinton nie miała szans go dogonić.

Co w takim razie sądzić o dzisiejszych sondażach? Jak Wam udaje się odróżnić na plus spośród innych agencji?

MO: To, co mamy wyjątkowego, to kombinacja sondażu i nauki. Nie jesteśmy po prostu sondażownią, ale instytucją analityczną i używamy zebranych danych do analizy podejmowania decyzji. Każdego tygodnia przeprowadzamy tysiące sondaży, co najmniej 1500 w każdym newralgicznym stanie i nieustannie uaktualniamy nasz model, by jak najdokładniej odtworzyć obraz elektoratu danego dnia. Dzięki temu otrzymaliśmy zupełnie fantastyczny – na pierwszy rzut oka – wynik. Ten stan analizowało wiele osób i było jasne, że nie będzie dużej różnicy między kandydatami, ale chyba nikt nie spodziewał się, że będzie ona tak niewielka i na korzyść Trumpa. Sondaże wcale nie odchodzą do lamusa, zmieniają się jedynie metody, jakimi je przeprowadzamy.

Wasze przewidywania były dużo dokładniejsze niż innych – co teraz? Wszyscy będą Wam się przyglądać jeszcze dokładniej, zwłaszcza za cztery lata.

MO: Nie mam pojęcia. Mam do siebie dużo szacunku. Dalej będziemy kontynuować nasze badanie prawdopodobieństwa, udoskonalać metody i zobaczymy. Wygraliśmy, bo oparliśmy nasze badania o rzetelne metody i konsekwentnie je stosowaliśmy. Mimo tego, co mówili inni, ani przez chwilę Hillary Clinton nie miała 80% poparcia.

Nie wiem, czy ktoś naprawdę w to wierzył. Ale skoro inne sondażownie mówiły, że ich dane to wskazują, to jakie oni mieli dane? Dlaczego tak bardzo się mylili?

MO: To dobre pytanie. Ale nie umiem na nie odpowiedzieć. Musiałbym się przyjrzeć ich metodologii, procesowi zbierania i analizowania danych. Ten biznes to połączenie sztuki i nauki i jeśli miałbym stawiać jakąś tezę, to powiedziałbym, że u nich było za dużo sztuki, co jest politycznym jasnowidzeniem, a nie badaniami.

Z jednej strony mówi się, że debaty prezydenckie były kluczowe dla zwycięstwa Donalda Trumpa, z drugiej, że niezbyt dobrze sobie poradził. Co pokazują Wasze analizy?

MO: Każda debata to inna historia. Po pierwszej z wielu różnych powodów widać było spadek, ale już po trzeciej trend się odwrócił. To było związane także z ponownym wszczęciem postępowania przez FBI w sprawie maili. Wtedy Trump niemal zrównał się z Clinton. Nie twierdzę dziś ani wtedy, że wiedzieliśmy dokładnie, co się stanie, kto dostanie ile głosów. To, co robiliśmy, to śledziliśmy trendy, obliczaliśmy prawdopodobieństwo i – jak się okazało – to wystarczyło. Dzięki temu nie byliśmy tak zaskoczeni po ogłoszeniu wyników.

Comments

comments

296
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...