Polski model lobbingu jest zdecydowanie daleki od standardów amerykańskich czy nawet europejskich.
Prosta i w pełni elektroniczna rejestracja, szereg zachęt i udogodnień, dostęp do dokumentów oraz budynków unijnych instytucji, projekty aktów legislacyjnych na maila, spotkania z komisarzami i urzędnikami. Tak wygląda rzeczywistość i warunki pracy zarejestrowanych przy Unii Europejskiej lobbystów. Pełna transparentność, ale i szacunek dla pracy 9493 podmiotów reprezentujących grupy interesów.
Polski model lobbingu jest zdecydowanie daleki od standardów amerykańskich czy nawet europejskich. Najczęściej przybiera bowiem postać sieci nieformalnych powiązań, poprzez które wspólne interesy przenikają się z kontaktami towarzyskimi. Uregulowania prawne dotyczące działalności lobbingowej nie promują rozwiązań jawnych, wręcz je utrudniając. Sprzyja to rozwojowi zwykłego „załatwiactwa” na granicy prawa, kosztem w pełni transparentnej i przejrzystej procedury.
Żeby wykonywać legalną działalność lobbingową w Polsce należy zarejestrować się w rejestrze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Wiąże się to z wypełnieniem druku, dołączeniem opłaty administracyjnej (bo przecież nic nie może być w Polsce za darmo) oraz załączeniem kopii dokumentów tożsamości czy wpisów do KRS. Oczywiście wszystko to robimy analogowo, ręcznie, na drukach i z potwierdzeniami odbioru. A gdy już wypełnimy stosowne dokumenty i zostaniemy zarejestrowani, to poza stygmatem lobbisty nie otrzymujemy od Państwa kompletnie nic. Po prostu wisimy sobie na stronie MSWiA. I nawet status zarejestrowanego lobbisty nie upoważnia Cię do wstępu do parlamentu, ponieważ tam procedurę akredytacji należy przeprowadzić odrębną i również analogową.
Załóżmy jednak, że oba procesy masz już za sobą. Co dalej? Dalej jest tylko gorzej. Nikt nie lubi w Polsce spotykać się z lobbystami. Co do zasady bowiem każda wizyta lobbysty w ministerstwie, komisji, spotkanie z posłem czy urzędnikiem powinna być odnotowana. Legalny lobbing jest zatem swoistym aktem heroizmu bo wszyscy wiedzą, że można to robić na dużą skalę bez formalizowania się. Jak? Ubierając się w szaty partnera społecznego. Pod przykrywką wszelakich organizacji, ale również kancelarii prawnych i redakcji prasowych przychodzą takowi na posiedzenia komisji i prezentują swoje stanowiska jako stanowiska ekspertów, „zapominając” wspomnieć kogo reprezentują.
Zgodnie z przepisami lobbyści zawodowi mogą brać udział jedynie w posiedzeniach sejmowych komisji, ale w przeciwieństwie do partnerów społecznych nie mogą uczestniczyć w podkomisjach. Tymczasem to właśnie na spotkaniach podkomisji zapadają najważniejsze decyzje, ustawa jest przerabiana od pierwszej do ostatniej litery, przestawiane są przecinki i zgłaszane poprawki, a to pociąga za sobą rozmaite skutki finansowe dla konkretnych grup interesów. Dlatego też z powodu frekwencji na podkomisjach potrafi brakować miejsc dla wszelkiej maści izb gospodarczych czy stowarzyszeń zabierających głos i rekomendujących posłom zgłoszenie konkretnych poprawek. Zawodowi lobbiści w tym czasie najczęściej obserwują podkomisje w transmisji internetowej plując sobie w brodę, że „są frajerami”.
Bruksela i Strasburg wpływają na kształt ponad 70 proc. ustaw narodowych państw członkowskich, przy czym podejście do profesjonalnego rzecznictwa interesów jest odmienne od tego który obserwujemy w Polsce. Proces rejestracji w unijnym Rejestrze Przejrzystości jest w pełni elektroniczny. I choć wniosek jest bardziej szczegółowy (trzeba podać reprezentowanych klientów oraz budżety) to jednak o wiele prostszy. W przeciwieństwie do władz polskich, unijni urzędnicy weryfikują podane dane (np. na podstawie ogólnodostępnych stron internetowych czy portali społecznościowych), ale nawet gdy popełni się błąd to w miłym i konkretnym mailu otrzyma się pełną informację na temat tego co i gdzie trzeba zmodyfikować.
Kolejną różnicą w podejściu jest szereg zachęt stosowanych przez Parlament i Komisję Europejską takich jak np. spotkania z komisarzami, członkami gabinetu i dyrektorami generalnymi, uczestnictwo w konsultacjach społecznych, udział w grupach ekspertów, przyznawanie patronatów, czy listy mailingowe informujące o określonych działaniach i inicjatywach w wybranych obszarach swoich potencjalnych działań. Wisienką na torcie jest fakt, że po zarejestrowaniu podmiotu w unijnym „Rejestrze Przejrzystości” z poziomu swojego profilu możesz wyrobić dla pracowników akredytację upoważniającą do wstępu do Parlamentu Europejskiego. O takich udogodnieniach w Polsce można tylko marzyć.
Najważniejszy jednak jest nie sam proces rejestracji, ale podejście unijnych urzędników zachęcające wręcz do zaangażowania się w proces legislacyjny. Nie bez powodu Bruksela nazywana jest „europejską stolicą lobbingu”. Wyczuwalny jest tam szacunek dla argumentów merytorycznych, opinii czy analiz reprezentowanych przez grupy interesów. Komisja Europejska definiuje lobbing jako działania podejmowane w celu wywarcia wpływu na procesy decyzyjne w obrębie instytucji europejskich. Wykluczona jest zatem konotacja negatywna, podkreśla się natomiast pełnoprawną i użyteczną rolę działań lobbingowych w systemie demokratycznym. Unijne instytucje w jednym rzędzie stawiają organizacje biznesowe, związki zawodowe, organizacje pozarządowe, firmy konsultingowe i kancelarie prawne oraz think-tanki.
„Współpraca z lobbistami stanowi lwią część pracy wykonywanej przez europosłów. Tworzenie polityki bez ich udziału byłoby o wiele uboższej” – mówił Aleksander Stubb , autor sprawozdania dotyczącego lobbingu w UE. Tego typu podejście sprawia, że posłowie do PE czy urzędnicy unijni nie tylko nie unikają, ale wręcz zabiegają o wyrażenie stanowiska przez zawodowych lobbistów. W unijnym procesie legislacyjnym traktuje się analizy i opinie od nich uzyskane w sposób oficjalny i na równi z dokumentami generowanymi przez instytucje unijne. Zasięgnięcie opinii ekspertów oraz wysłuchanie stanowisk stron jest nie tylko prawem, ale wręcz obowiązkiem unijnych instytucji. Dlatego też rzecznicy interesów mają prawo brać udział w procesie stanowienia prawa na każdym jego etapie.