Jacek Trębecki o Gali Złotych Spinaczy
Przeglądając wiadomości branżowe uzmysłowiłem sobie, że niedawno była Wielka Gala Złotych Spinaczy. Jako, że spędziłem z nagrodą dobrych kilkanaście lat jako juror, chciałem zobaczyć, czy zmiany w składzie sięgnęły dalej niż moja skromna osoba. Nie uważam się za luminarza PR, daleko mi do klimatów glamour, na Gali i tak byłem ze dwa razy w życiu, więc nie boleję nad wykreśleniem, w tym roku, mojego nazwiska. Zaskoczył mnie jednak brak wśród jurorów co najmniej trzech ludzi, których wkład w polskie PR wydaje mi się szczególnie znaczący. Szymon Sikorski i Rafał Czechowski to jedni z najznamienitszych przedstawicieli Piaru pozawarszawskiego (czyżby o to chodziło?). Obaj z sukcesem (może dlatego?) prowadzą swoje firmy, żaden nie jest zrzeszony w ZFPR (więc może tu jest klucz?), za to obaj byli szefami Polskiego Związku Public Relations (a może dlatego?) i obaj nieprzeciętnie inteligentni (czyżby właśnie to?) i obaj zbudowali sobie w swoich miastach komfort zupełnej niezależności (a może właśnie to?) . Być może zresztą szukam powodów w miejscu, gdzie ich nie ma tzn. obaj dostali zaproszenie w szeregi jurorów ale podziękowali z braku czasu, algorytm w komputerze ich wykluczył, albo papuga Marysia, w tym roku, akurat nie wyciągnęła kartek z ich nazwiskami. Wypadnie mi wtedy za moje niecne i wyssane z palca wskazującego prawej ręki (ci co mnie znają docenią subtelność dowcipu) insynuacje serdecznie organizatorów przeprosić.
Trochę inną, choć równieą dotkliwie nieobecną, postacią jest Marek Wróbel – brak jego krytycyzmu, sceptycyzmu i zdrowego podejścia to spora strata dla nagrody.
Nie mnie jednak decydować kto juroruje, bycie exjurorem pozwala za to na komfort podzielenia się kilkoma uwagami.
– Miałem silne wrażenie „ustolicznienia” nagrody. Pory spotkań, pewnie bez znaczenia dla kogoś z Warszawy, w przypadku jurora z tzw. prowincji czasami zmuszały do niezłej ekwilibrystyki logistycznej. Kilka razy wracałem do Poznania samolotem (raz przez Berlin), częściej pociągiem, choć zdarzały się takie przygody jak Blablacar z Kazachem z Witebska, czy, dzięki znajomemu, przejazd konwojem rządowych limuzyn :). Organizatorzy! dbajcie by konkurs nie stał się kolejną imprezą szlachetnego cyklu Warszawka – Warszawce.
– Przydział obszarów – znam się na komunikowaniu wewnętrznym (projektowałem podobne działania dla obecnych największych graczy na swoich rynkach) trochę na personal pr (jak każdy PR owiec) i całkiem sporo w healthcare (szpitale i kliniki drogą szeptaną najwyraźniej przekazują sobie informacje o moich usługach). Bywało jednak często, że musiałem oceniać kampanie z obszarów dla mnie niezwykle egzotycznych. Brałem wtedy temat na tzw. „czuja” bladego pojęcia nie mając, jakie miary efektywności, skuteczności czy optymalizacji powinienem założyć, jeśli w ogóle te obszary są w danej branży kwantyfikowalne. Starajcie się, by specjaliści oceniali specjalistów i jak najbardziej rozszerzajcie krąg kompetencyjny jurorów.
– Przedmiot oceny. Często miałem wrażenie, że oceniam bardziej kunszt opowiadania o akcji niż samą akcję. Lata doświadczeń podpowiadały mi, że marketingowa poetyka skrywa prozaiczne działania, które w agencji standardowo i z lepszym skutkiem realizuje przeciętny account. W zgłoszeniu za to wyglądało, jakby twórcy, bez tlenu, zimą, na łyżwach, tyłem wjechali na jakiś Piarowy Broad Peak żonglując przy tym pilarkami. Włączonymi. Ile jednak takich pseudoinnowacyjnych kampanii nie wychwyciłem, bo nie znam się na danym obszarze?. Stąd moja przychylność do lokalnych, często nieporadnie opisanych inicjatyw. W nich były ciary, emocje i entuzjazm o niebo większy, niż w nadętych korporacyjnych ściemoprogramach, za wielkie pieniądze udających lokalne inicjatywy. Organizatorzy! Nie sprzedajcie się korpogrubasom rynkowym, prawdziwy PR bywa gdzie indziej.
– Ilość prac do ocenienia – uczciwie przyznam, że dostawałem dużo czasu do oceny, jednak pracuję zawodowo, badam, wykładam, prokrastrynuję. I tak do ocen siadałem w końcowym terminie. Perspektywa ocen 50-ciu projektów, w ciągu kilku dni, powodowała, że i ja, stary wróbel, łapałem się na sztuczne perły elokwencji autorów zgłoszeń. Organizatorzy! Rozszerzcie grono jurorów albo zawężcie progi kwalifikacyjne. Konieczność oceny kilkudziesięciu prac zawsze powoduje oceny po łebkach. Niestety, krzykliwa tandeta w takich zestawach ma większe szanse niż powściągliwa elegancja czy intelektualne wyrafinowanie.
Liczę, że Spinacze będą się rozwijały, będę im przychylnie dopingował bo zostawiłem w nich odrobinę swoich emocji.
Większość z tego co tu piszę to treść listu, jaki po informacji o zakończeniu mojej misji w ZS wysłałem do Eweliny Kiszki, ale zdaje się że i jej misja także się zakończyła, więc żeby tekst się nie marnował podesłałem do Jurka a ten pewnie wydrukuje.
Wesołych Świąt.
* * *
Autorem tekstu jest Jacek Trębecki.
Interesuje się problematyką psychologii PR oraz internal relations. Jest współwłaścicielem agencji public relations Prelite i domu wydawniczego piar.pl, praktykiem w zakresie komunikowania wewnętrznego, kampanii społecznych oraz nawiązywania relacji z mediami. Autor kilkuset strategii PR i szkoleń, pracował dla największych podmiotów w kraju (m.in Orlen, PTC, KGHM, Lasy Państwowe, Kulczyk Holding, Siemens, Henkel) i zagranicy (Rząd Federacji Rosyjskiej, JTT Tobacco, METRO Group). Członek EUPRERA (The European Public Relations Education and Research Association), PTE, PSPR i SAUEP.
Członek zespołów badawczych i m.in zespołu Prof Krishanmurty Sriramesha z Nanyang University w Singapurze, prof Alana Freitaga w Uniwersytetu Północnej Karoliny w USA i projektu ECM (European Communication Monitor). Autor ponad 80 publikacji specjalistycznych: recenzji, rozdziałów w monografiach i podręcznikach, artykułów itd.
Dziennikarz, pracował m.in. w tygodniku Wprost, Cash, Marketing Service i Sezon. Redagował jako Naczelny Przegląd Ekonomiczny PTE a obecnie Redaktor Naczelny Forum UEP.
Są świadkowie, którzy widzieli go na desce windsurfingowej na jeziorze kierskim, na nurkowaniu w Dahab i robieniu flipów na waveboardzie przed sklepem Chaty Polskiej na Strzeszynie. Wykonawca backflipa na stoku w St. Leolino (zwichnięciem nogi i żebrami połamanymi o brzeg dechy). Miłośnicy spoconych facetów mogą się na niego zasadzić u wybrzeży Rusałki, gdzie trenuje przed maratonami. Życiówkę (3:38:54 brutto) trzasnął w Edynburgu.
Człowiek gotów do poświęceń: honorowy krwiodawca, zarejestrowany dawca szpiku kostnego, członek charytatywnej ekipy biegowej Spartanie Dzieciom, oraz freedomcharityrun.org. Wiceprezydent Lions Club Rotunda – należącego do największej organizacji charytatywnej świata. Jak sam twierdzi, gdy ma czas to najbardziej lubi sobie siedzieć i rozmyślać, ponieważ jednak czasu nie ma więc z reguły tylko siedzi.