Dominika Szczechowicz radzi od jakich miast rozpocząć swoją przygodę z Japonią
Co zobaczyć w Japonii ?
Czasy, kiedy wyprawa do Japonii była przedsięwzięciem porównywalnym z lotem na księżyc mamy daleko za sobą, a nowe bezpośrednie połączenie toruje drogę coraz to nowym śmiałkom. Część z nich, mających duszę spowitą ośmioma warstwami chmur (- moi japońscy przyjaciele określają tak specyficzny rodzaj wrażliwości, przenikliwości i zdolności bycia tu i teraz), będzie tam wracać, tak jak ja.
Lecący pierwszy raz do Japonii podzielą się pewnie na tych, którzy “tylko Tokio i Kioto” i takich, co w ciągu tygodnia będą chcieli posiąść cały kraj. Jedni i drudzy nie ominą jednak obu “obowiązkowych miast”.
Istnieje oczywiście „niepisana tokijska lista do zaliczenia” i powinna zawierać: legendarne Harajuku, Shinjuku i słynne skrzyżowanie Shibuya, gdzie miasto, masa, maszyna, neony i radosny gwar (najlepiej odczuwalny oczywiście wieczorami!) Za dnia z kolei koniecznie zespół świątyń Senso-ji z Asakusa i wszystkimi czarodziejskimi sklepikami oraz szansą na zobaczenie tradycyjnego japońskiego ślubu. Dalej: świątynia Meiji i park Yoyogi, prawdziwa oaza spokoju w centrum metropolii, chętnie odwiedzana przez tokijczyków i druga okazja na „japoński ślub”. No i wreszcie ikony ze zdjęć: wieża Tokyo Tower, a jeszcze lepiej Sky-tree. Wszystko słusznie. Bo to jest właśnie Tokyo z naszych wyobrażeń i tego warto doświadczyć.
A dla wnikliwych 😉
Golden Gai to uroczy kwartał kilku wąskich uliczek połączony jeszcze węższymi ścieżkami, którymi przeciśnie się tylko jedna osoba z małą siatką i kotem ;). To królestwo barów i małych restauracyjek. Nocą rozbrzmiewa śmiechem i śpiewem, unoszą się cudowne zapachy. Warto ośmielić się kilkoma flaszeczkami gorącej sake, aby poczuć prawdziwie swojski klimat. Założę się, że najdzielniejsi i najmocniej ośmieleni uderzą w konkury z lokalami w karaoke!
Oedo Onsen Monogatari to miejskie spa z gorącymi źródłami w wydaniu tokijskim. Trochę skansen, trochę sanatorium, trochę osobliwy park rozrywki.
Jedno jest pewne: to miejsce kochają Japończycy, warto tam zatem zawitać. Można tu spędzić cały dzień paradując w jukatach i korzystając z gorących kąpieli, masaży i objadając się frykasami z licznych restauracyjek.
Jeśli nie ma szansy ruszyć się się poza Tokio i odwiedzić prawdziwego onsenu na japońskiej prowincji, to tym bardziej trzeba wpaść przynajmniej tutaj. Kto zaś obleciał już wszyskie „JUKU” (Shinjuku, Harajuku i takie tam ;), niech wsiada w pociąg i uda się do Kawakoge (30 min ekspresem, ok 1 godz JR), które jest miniaturką starego Tokio (Edo) i daje doskonałe wyobrażenie o atmosferze tamtych czasów. Dawniej miasteczko prosperowało jako zaplecze handlowe i startegiczne stolicy, a dziś jest atrakcyjnym punktem wypadowym pełnym lokalnych sklepików i smakołyków. Warto spróbować pieczonych specjałów: anpan (bułeczki z nadzieniem) i yakiimo (pieczone bataty)
W Kioto nic nie jest banalne i można zaszyć się tam naprawdę na długo wciąż odkrywając oczywiste wspaniałości lub zupełnie zwyczajne zakamarki.
Moje ulubione wieczorne rewiry to Ponto-cho i cały rejon między rzeką Kamo (Kamo-gawa) a kanałem Takase (Takase-gawa) szczelnie wypełniony malutkimi piętrowymi domeczkami, przytulonymi do siebie i wody. Szczególnie urocze miejsce w czasie hanami, kiedy ciężkie od kwiatów drzewa wiśni gną się (bezwstydnie podświetlone od dołu) ku wodzie. To idealne miejsce na przepyszną kolację w absolutnie autentycznym japońskim miejscu; albo na spacer, na randkę (!!!), wyszukaną sesję zdjęciową (!!!) czy gapienie na wszystko wokół J
Za dnia – nieprzeceniona jest Higashiyama – doskonale zachowana prawdziwie stara dzielnica, położona na malowniczych wschodnich wzgórzach miasta. Wąskie, pnące się w górę, uliczki, drewniane budynki, kameralne ogródeczki i malutkie sklepiki tworzą unikalny klimat. Celem samym w sobie jest oczywiście przepiękna świątynia Kiyomizudera z boskim widokiem na miasto i słynnym wodospadem Otowa, ktorego wody podzielone są na trzy oddzielne strumienie: długowieczności, sukcesu w rozwoju i szczęścia w miłości. Można się napić tylko z jednego! ;-).
Warto powędrować zboczem dalej na północ, przez dzielnicę gejsz – Gion, aż do kultowego parku Maruyama, gdzie w czasie sakury odbywają się najprzedniejsze imprezy na świeżym powietrzu, owiane dymem z grilli i oparami wszelkiego typu lokalnych alkoholi.
Wyjątkowo lubię północne Kioto ze, znanym każdemu ze zdjęć, przecudnym Złotym Pawilonem (Kinkaku-ji) i mniej spektakularną, ale też fantastyczna światynią Ryoan-ji z najsłynniejszym kamiennym ogrodem świata i oryginalną restauracją zen specjalizującą się w Yudofu (tofu gotowane w tajemniczych ziołach). W sąsiedztwie znajduje się stosunkowo mało popularna światynia Ninna-ji, niezwykle nastrojowa, rozległa, z pięknym ogrodem, stawem i… częścią pałacową, gdyż pełniła też funkcję nieformalnej siedziby cesarza.
Dalej, na północnych wzgórzach warto odwiedzić urocze wioski Kibune i Kurama, ulubione miejsce weekendowe mieszkańców Kioto i całoroczne siedziby 😉 bóstw wody i deszczu.
Kuszą tam błogie widoki, górzyste spacery, gościnne ryokany (tradycyjne drewniane rodzinne zajazdy), i „jedzenie na wodzie”. Od późnej wiosny lokalne restauracyjki budują platformy nad rzeką i wodospadem, siedzi się niemal na wodzie, a nurt przepływa pod spodem. W takiej atmosferze każdy posiłek to czysta magia, doświadczenie głęboko oczyszczające, rownież dla portfela 😉
W Kuramie mieści się wyśmienity onsen. Przypominam, że kąpiele w gorących źródłach to punkt obowiązkowy w czasie wyprawy do Japonii, a te pod gołym niebem ( czyli rotenburo) należą do największych atrakcji. Nie zastanawiać się, korzystać!
* * * * *
Dominika Szczechowicz
Artysta z wykształcenia i zamiłowania. Grafik, architekt wnętrz, złotnik, projektantka biżuterii, własnego życia i nonszalanckich podróży do Japonii.
We „wczorajszych czasach” dyrektor artystyczna magazynów Cosmopolitan oraz Newsweek. W „dzisiejszych” – miłośnik i praktyk ducha ZEN we wszelkiej postaci: wnętrzarskiej jako Zenliving i projektowej jako Urban Zen, oraz najczystszej, czysto japońskiej – w organizowaniu kameralnych wypraw TAMŻE -„szytych na miarę zacnych podróżników”.
ALE – bez typowo turystycznego zgiełku wycieczki. Bez autokarów. Bez dużych hoteli. Bez stołówek. Przemieszczając się, żyjąc i jedząc jak Japończycy. Odwiedzając zarówno absolutnie przepiękne, jak i cudownie zwyczajne miejsca. Tradycyjnie i z nowoczesnością. Celebrując tu i teraz.