Artur Kurasiński – wstępniak do jego ostatniego newslettera

Redakcja PR - 27.03.2019
205

Artur Kurasiński - wstępniak do jego ostatniego newslettera

Artur Kurasiński i jego ostatni wstępniak do newslettera
Udało się. Głosami 348 europosłów, przeciwko było 274 (a 36 wstrzymało się od głosu) przyjęto “procedurę 2016/0280(COD)” zwaną także “Dyrektywą w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym”. PR’owym majstersztykiem amerykańskich koncernów było doprawienie “gęby” dyrektywie o prawie autorskim poprzez nazwania jej “ACTA2”.
Przypomnę, że ACTA to “Anti-Counterfeiting Trade Agreement, ACTA” czyli “umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi”. Lobbyści, którym udało się to wymyśleć i dystrybuować w internecie tę kłamliwą narrację należy się premia.
Zacznijmy jednak od początku.
Stwierdzenie, że technologia rządzi światem to dziś truizm. Firmy, które uplasowały się w czołówce i zabetonowały dostęp kolejnym są globalnymi potentatami. Ich usługi daleko wykraczają poza pierwotne założenia z jakimi zostały powołane do życia.
Amazon już nie jest spółką sprzedającą książki z piwnicy. Facebook już nie tylko łączy kumpli z uniwersytu z Ivy League. Netflix nie stara się wysyłać filmów DVD pocztą. Google nie tworzy wyszukiwarki porządkującej internet w garażu a Apple nie próbuje podbić rynku komputerów.
Dane i technologia to ropa i szyny kolejowe XXI wieku. Każda z tych spółek, opracowała swoją technologię i usługi, które oferują naszym dzieciom rozrywkę i wsparcie naszym gospodarstwom domowym. YouTube nie pokazuje już tyko “śmiesznych filmików” tylko wpływa na gusta młodych ludzi na całym świecie.
Facebook nie tylko umożliwia pokazanie zdjęć z sobotniej imprezy ale jest w stanie wpływać na poglądów politycznych użytkowników co pozwala wpływać na demokratyczne mechanizmy wyboru prezydentów czy rządów.
Każdy startup, którego założyciele marzyli o podbiciu świata w pewnym moemncie dociera do szklanego sufitu. To bariera stworzona przez którąś z firm GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon – niektórzy także dodają Netfliska do tego składu). Nie możesz tak po prostu wejść tam gdzie któraś z tych amerykańskich spółek działa.
Musisz grzecznie podzielić się przychodami ewentualnie możesz też się sprzedać i dać zamknąć swoją firmę żeby nie zagrażała wielkiemu bratu.
A jeśli nie będziesz współpracował to twoja aplikacja nie będzie mogła zostać umieszczona w sklepie (Apple) albo treści nie będą mogły być wyświetlane w wynikach wyszukiwań (Google). Kto ci tego zabroni?
Ano właśnie to może zrobić Unia Europejska. Dlatego Ameryka jest wkurzona na Europę. Wbrew pozorom zaczęło się to wcześniej niż prezydentura Donalda Trumpa.
Amerykańskie koncerny udają, że nie rozumieją europejskiego prawa, które zazwyczaj chroni obywateli i nie pozwala na czysto kapitalistyczne podejście do biznesu. Taki Google płaci po raz kolejny miliardowe karyale…nie wycofuje się z Europy. Bo to dla niego za duży i zbyt łakomy kąsek. Tym firmom nie zależy na prawach użytkownika tylko zyskach. Nasze dane i informacje są codziennie sprzedawane jako towar bo jeśli nie płacisz za usługę to jesteś towarem.
Co ważniejsze – żadna z tych firm w wyścigu o opanowanie planety nie zatrzyma się sama. Konkurencja jest zbyt silna – zajęcie drugiego miejsca to oczywista przegrana. Jak pisał guru inwestorów technologicznych Peter Thiel:
“If you’re the founder…entrepreneur starting a company, you always want to aim for monopoly and you always want to avoid competition”
Te firmy można zatem albo podzielić z poziomu państwa (historia amerykańskiego biznesu zna kilka przypadków) albo zablokować regulacjami prawnymi (z wpisanymi wysokimi karami). Bo amerykańskie rozumienie „robienia biznesu” zakłada ogromną dysproporcję w prawach klientów a firm, którą skrzętnie wykorzystują firmy tam założone.
Co ciekawe każda z tych firm przyjmuje najbardziej wygodną dla siebie narrację. Kiedy Facebook stawił się przed komisją senacką jego szef Mark Zuckerberg mówił, że jego firma “tylko” emituje reklamy. Kiedy oskarżano go za to, że Rosja wykorzystał Facebooka jako narzędzie w wyborach prezydenckich w USA twierdził, że jego firma jest tylko skromną firmą technologiczną a nie medium.
Ta mimikra była bardzo dobrze widoczna w przepychankach lobbystów w Strasburgu kiedy ważyły się losy dyrektywy o prawie autorskim. Z jednej strony największe amerykańskie firmy technologiczne. Z drugiej stronie wydawcy tracący rynek z dnia na dzień kosztem największych portali i artyści domagający się aby szanować ich i płacić im za ich pracę.
A wydawca, który traci rynek rzadko inwestuje. Pozbywa się największego balastu i kosztów czyli ludzi. Ludzi, którzy tworzą zaangażowane treści pobudzające publiczną debatę.
Zamiast patrzyć władzy na ręce i być głosem w społecznym dyskursie zamieszcza coraz więcej reklam i pisze kryptoreklamowe artykuły. Chcąc zachęcić czytelników do kupna jego wydawnictwa musi płacić za reklamę Facebookowi czy Google’owi. Czyli wydawca zmuszony jest sponsorować swojego największego konkurenta.
I druga poza dzieleniem się z artystami i wydawcami kwestia. Kontrola treści wprowadzanych na platformy. Do tej pory np. YouTube przyjmował postawę pasywną “nie chcemy ingerować i sami stanowić cenzury, chętnie będziemy reagowali jeśli ktoś złoży doniesienie”.
W praktyce oznaczało to, że polscy patostreamerzy, naziści i ludzie publikujący mowę nienawiści byli bezkarni. Zgłoszenia kierowano do amerykańskiego podmiotu (w Polsce firmy typy Google czy Facebook nie oferują takiej pomocy), który jeśli już to reagował po kilku tygodniach. A czasami wcale.
Serwisy społecznościowe i portale streamingowe typu YouTube pełne są nagrań sprzecznych z polskim prawem ale nie można ich usunąć ponieważ to nie pozwalałoby na “monetyzację contentu” czyli zarabianie na reklamach pojawiających się wokół takich nagrań.
A jak wiadomo – im większy oszołom głoszący kłamliwe i nienawistne tezy tym więcej “klików i lajków” zbiera.
Jeśli ktoś chce powiedzieć “ale to niemożliwe z punktu technicznego” to trzeba zapytać się “czy zatem mamy się godzić na to żeby YouTube zarabiał na reklamach wokół nagrań antysemitów pokroju Międlara ponieważ platforma nie chce wydać pieniędzy na mechanizmy kontroli?”
Argument zresztą już nieaktualny bo w zeszłym roku Facebook w Niemczech ma obowiązek sam usuwać w ciągu 24 godzin wszelkie przejawy mowy nienawiści pod karą 50 milionów euro. Słyszeliście żeby Facebook wycofał się z Niemczech? Groził, że zamknie swoje usługi dla niemieckich użytkowników? Nie. Policzył i okazało się, że więcej zarobi jeśli podda się nowemu prawu i zainwestuje w infrastrukturę moderatorów. Platformy chętnie mówiące o tym jakie są nowoczesne ale nabierają wody w usta i narzekają kiedy pojawia się kwestia konieczność filtrowania treści.
Chcesz to sprawdzić w praktyce? Wrzuć zdjęcie penisa na Facebooka albo kobiecego sutka na Instagrama i liczcie sekundy kiedy wasza treść zostanie “aresztowana” przez algorytmy. Dlaczego? Bo na platformie z “takimi” treściami reklamodawcy nie chcą płacić za reklamy. Niestety to samo nie dzieje się kiedy ktoś zamieszcza film z egzekucji ISIS albo nagranie w którym cieszy się z masakry muzułmanów w Nowej Zelandii. Serio, przestańmy udawać, że w pogoni za zyskami reklamowymi platformy nie szpiegują nas i nie są w stanie dać sobie rady z treściami łamiącymi prawo
I tutaj wracamy do kwestii “dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym”, którą 26 marca przegłosowano. A teraz będziemy w ciągu 2 lat musieli ją dostosować i wdrożyć.
Obie strony sporu wytaczały największe działa. Wspierani i opłacani polscy twórcy zamieszczali na YouTubie paniczne filmiki w których lamentowali, że po przegłosowaniu dyrektywy skończy się wolność w internecie, zapanuje cenzura i nie będzie można robić memów (co było bzdurą i tanią demagogią).
Wydawcy drukowali gazety pustą stroną główną chcąc zwrócić uwagę na ich problem. Artyści jeździli do Parlamentu Europejskiego, rozmawiali i przekonywali do swoich racji. Walka była ostra i zacięta. Strona portali zakrzywiała rzeczywistość tworząc plotki o “ACTA 2”, cenzurze internetu i końcu “możliwości publikowania memów” co jest tak samo prawdziwe jak doniesienia komisji smoleńskiej i rewelacje antyszczepionkowców.
Od samego początku chodziło tylko o pieniądze i kontrolę. Amerykańskie koncerny będą musiały się dzielić zyskami z wydawcami i artystami oraz wyłożyć kasę na kontrolowanie treści jakie na ich portalach zamieszczają użytkownicy.
Reszta to zasłona dymna. Dziwi to, że taka mało wydawców w Polsce to rozumiało i świadomie bądź nie sprzyjało retoryce amerykańskich korporacji.
PS. Cały czas nie wiadomo jak kontrowersyjne artykuły 11. i 13. dyrektywy będą implementowane w Polsce niemniej spodziewać się należy, że to będzie długi proces. Niestety patrząc na to co stało się z RODO i jak polscy urzędnicy dokonali “tłumaczenia” na rynek lokalny spodziewam się dużego zamieszania i problemów.
I jeszcze dla przypomnienia (za TVN24Bis):
“Na mocy zmian przepisami art. 13. nie będą objęte: encyklopedie internetowe, takie jak np. Wikipedia, archiwa edukacyjne i naukowe oraz platformy pasywne (tzw. usługi w chmurze dla indywidualnych użytkowników), platformy w ramach otwartego dostępu, platformy sprzedażowe jak Ebay czy Amazon i wszystkie platformy, których głównym celem nie jest dostęp do treści objętych prawem autorskim (np. portale randkowe), ani ich magazynowanie.
Platformy, których dotyczy art. 13., powinny podpisać licencje z właścicielami praw na treści chronione prawem autorskim. Jeśli platforma nie otrzyma takiej licencji, będzie musiała usunąć treści wskazane przez właściciela praw. Jeśli platforma nie dopełni obowiązków, będzie odpowiedzialna za nielegalne treści wprowadzane przez użytkowników.
Start-upy będą podlegały mniejszym restrykcjom niż wielkie, od lat działające na rynku firmy internetowe. Regulacjami nie będą objęte też prace internautów takie jak memy, gify itp.”
Artur Kurasiński

Comments

comments

205
Komentarze
Sonda

Czy sztuczna inteligencja w postaci Chatbotu GPT zrewolucjonizuje branżę public relations?

Loading ... Loading ...