Pewna francuska żona, dokumentnie już zrozpaczona lenistwem małżonka, pewnego dnia nie wytrzymała
A był to dzień, kiedy przebiegł mu drogę czarny kot.
To pewnie przez tego kota, a nie fakt zmęczenia – poza tą drobną przypadłością – czarującym zdaniem wielu małżonkiem, rzuciła :
– Żorż, już dłużej tego nie zniosę, ty zupełnie nic nie robisz…
– Cóż, to prawda… sapnął Żorż.
– Ja pracuję, ja sprzątam, ja wychowuję dzieci, ja wyprowadzam psa, w ogóle, wszystko robię ja – ciągnęła już na wyższych obrotach.
– No, tak… – filozoficznie bąknął Żorż.
– Wiesz co? Pakuj się i wynoś, leniu! – wrzasnęła.
– Nie, to ty mnie spakuj…
Żorż, spakowany, znalazł się na ulicy w nastroju, który Walijczycy określają „Burn the Cottage“, czy jakoś tak.
Miał jednak inne pomysły. Poszedł z sąsiadem do kabaretu i dla rozjaśnienia myśli wsiąknęli w Harem Sułtana.
Gdy wyschło finansowanie sąsiad dał dyla, a Żorż uzbrojony w korkociąg sięgnął do Cave rejenta.
Tam jednak było tylko samotne Vin triste.
Ale, od czego są przyjaciele? Ci najwspanialsi bohaterowie, herosi, postrachy mórz i oceanów niedoli.
Cóż, nawet gdyby łajba miała pływać tylko po stawie dla kaczek, jeśli któregoś brakowało, to znaczyło niechybnie, że wpadł w objęcia kostuchy. Dla żyjących pozostawał skromny, pięciolitrowy baniaczek.
W końcu: les copains d’abord…
Butelka na dziś to mały hołd dla wszystkich kompanów wszystkich Żorżów tego świata.
Andegaweńskie wino Les Copains d’Abord z Domaine des Sablonnettes to nie byle co i z nie byle czego.
Wytworzone jest bowiem w 100% ze starego loarskiego szczepu Grolleau. To niedrogie wino ma świetną mineralność, kwasowość i świeży, radosny, aż wibrujący owoc! Kompania najchętniej otwiera Les Copains do grilowanego ptactwa, królika, a nawet do pełniejszych dań wegetariańskich.